Snorkeling i popołudniowe regaty dhow

  • 25151914_10212719111125159_8316189839267585532_n
  • 25152171_10212719110605146_8451864470425181649_n
  • 25152195_10212719116325289_6660581775641030231_n
  • 25152403_10212719109765125_9222652583073526987_n
  • 25157932_10212719117325314_8069147629836727477_n
  • 25158149_10212719118165335_3589135778560824150_n
  • 25158295_10212719119245362_1107200883054435004_n
  • 25289393_10212719114325239_861688574010887632_n
  • 25289483_10212719115285263_2368399554864875991_n
  • 25289655_10212719111525169_9116433675345732614_n
  • 25289717_10212719118845352_5953600734136514300_n
  • 25299136_10212719118645347_8702177414050379481_n
  • 25299161_10212719120565395_4361042396841117105_n
  • 25299438_10212719119725374_2058713306869613363_n
  • 25299502_10212719120045382_1016779325244856682_n
  • 25348534_10212719113605221_8022429439104912616_n
  • 25348552_10212719116925304_8827268133366274397_n
  • 25348682_10212719113885228_7731165896066798044_n
  • 25353671_10212719113325214_1141360142929435185_n
  • 25398752_10212719111845177_1782623400456552554_n
  • 25399210_10212719114565245_4796302833084445414_n

 

Po wczesnym śniadaniu pod nasz hotel przyszedł kapitan dhow, z którym dziś wybraliśmy się na snorkeling. Oprócz nas jechała jeszcze jedna para francusko kolumbijska i dwoje Hiszpanów. W drodze do przystani zapoznaliśmy się z nimi i szybko się okazało, że Hiszpan Anton jest triathlonistą. Oczy mu się zaświeciły, gdy usłyszał, że spędziliśmy miesiąc na treningach w Iten. Też chciałby tam kiedyś pojechać. Anton planuje uzyskać minimum na najbliższe igrzyska. Pływa od dziecka, na 1500m w pływaniu łamie 17′, dychę biega w granicach 31′. Jest wysoki i bardzo szczupły, niemal jak Kenijczyk.

Na brzegu czekała nasza łódź, jeszcze jedna lokalna rodzina i trzech chłopaków obsługujących. Weszliśmy na pokład i rozpoczęliśmy rejs. Było około 7:30. Niebo było pochmurne, więc słońce nie paliło nas, wiatr był o wiele spokojniejszy niż w poprzednich dniach. Bardzo przyjemnie się płynęło. Minęliśmy Lamu i wpłynęliśmy w kanały mangrowe dzielące wyspę od drugiej wyspy Manda. Po drodze mijaliśmy wypełnione po brzegi łodzie, wodne matatu, wiozące ludzi na Festiwal Kulturowy Maulidi, który miał się dziś rozpocząć. Zrezygnowaliśmy z wyścigu osłów na rzecz tej wycieczki. Goniących się na osłach widujemy tu codziennie, nawet bez oficjalnych zawodów.

Chłopak na łódce pokazał mi port, który budują na wybrzeżu. Za kilka lat ma on być dużym portem przyjmującym zarówno statki cargo jak i pasażerskie. Będą do niego przybijać jednostki m.in. z Mombassy czy Zanzibaru. Wypłynęliśmy na otwarty ocean. Tu fale były większe. Przed nami były skały koralowe. Kapitan rzucił kotwicę, tu miał odbyć się nasz snorkeling. Nasi towarzysze byli zaprawieni w tej zabawie, dla nas był to pierwszy raz. Yacool wskoczył do wody, ja zaczęłam panikować. Założyłam maskę i zeskoczyłam z łódki, ale niespokojna woda i świadomość, że jestem pośrodku niczego, zupełnie mnie paraliżowały. Zanurzyłam głowę pod wodę, były tam duże koralowe skały i pływały kolorowe rybki. Trzymałam się blisko łodzi. Opiłam się strasznie słonej wody i weszłam na pokład. Nie tak to sobie wyobrażałam. Może, gdyby woda była spokojniejsza i gdyby była to mniejsza zatoczka, byłoby mi łatwiej. Chętnie jeszcze kiedyś spróbuję, by się przekonać.

Po kilkunastu minutach, gdy reszta też miała już dość podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy z powrotem. W czasie, gdy my byliśmy w wodzie, kapitan na żyłkę łowił ryby na nasz lunch. Łapał mniejsze i większe, różnokolorowe. Mnie dopadła choroba morska na łódce, chyba od opicia się słoną wodą. Chciałam tylko zejść na brzeg i odpocząć. Nie byłam w stanie nawet pstryknąć foty kolejnym oryginalnym rybom, które wyławiał kapitan. Z ulgą zobaczyłam, że kierujemy się ku piaszczystemu brzegowi. Przycumowaliśmy na niezamieszkałej wysepce Manda Toto. Zeszliśmy na brzeg. Było pięknie. Niebo się przejaśniło. Poczułam się lepiej. Podczas, gdy kapitan i reszta załogi szykowali posiłek ze świeżo złowionych ryb, my cieszyliśmy się wspaniałą wodą. Około 500 metrów od naszej plaży był brzeg drugiej wyspy Manda. Yacool i Anton popłynęli tam. Fantastycznie się pływało, zwłaszcza, że na całej tej szerokości miało się grunt pod nogami. Anton udzielał yacoolowi lekcji z kraula. Chłopak świetnie pływał. Powiedział, by na początek wyszli na brzeg i ćwiczyli na sucho. To tak jak yacool, gdy zaczyna z kimś zajęcia od podstaw, koordynacją przed lustrem. Po godzinie wspólnych ćwiczeń, pływania i korygowania było widać znaczną różnicę w ruchu yacoola. Teraz złamanie 25′ na półtoraka, to już tylko kwestia praktyki. Yacool oczywiście odwdzięczył mu się, pokazując ćwiczenia koordynacyjne w bieganiu. Anton się zainteresował, Hiszpania nie jest daleko więc może się jeszcze spotkamy.

Po około dwóch godzinach wodnych zabaw kapitan podpłynął do brzegu z lunchem. Ponownie zarzucił kotwicę, a my weszliśmy na pokład. Obiad był pyszny. Grillowane ryby, do tego duszone warzywa i ryż. Najedliśmy się do syta. Wszyscy z obsługi przyglądali się nam jak jemy. Zapytaliśmy czemu oni też nie jedzą. Kapitan odrzekł, że najpierw my, bo jesteśmy klientami, a oni muszą nam służyć. Zaprzeczyliśmy i poprosiliśmy, by do nas dołączyli. Widać było, że kapitan Keli się ucieszył. Towarzysząca nam lokalna kobieta miała też ze sobą w pojemniku wcześniej przygotowaną potrawę. Poczęstowała nas nią. Smakowała jak ziemniaki w sosie ananasowym.

Po posiłku jeszcze chwila na kąpiel i schłodzenie się i ruszyliśmy w drogę powrotną. Keli rozłożył żagiel i żeglowaliśmy. Wiatr był silniejszy i naprawdę szybko sunęliśmy i to w zupełnej ciszy. Wyprzedziliśmy nawet łódkę motorową.

W Lamu rozgrywały się dziś zawody dhow. Pierwszy etat, półfinał. Wpłynęliśmy na wody Lamu w trakcie ich trwania. Keli podpłynął do miejsca, gdzie łodzie miały nawrotkę. My też doświadczyliśmy takiej prędkości. Gdy złapaliśmy wiatr w żagiel, łódka przechylała się na jeden bok, a my wszyscy oporowaliśmy po drugiej stronie. Jeden z chłopaków wiaderkiem wylewał wodę spod pokładu. Yacool z chłopakami, Antonem i Simonem przechylali się poza burtę, by łapać balans. Mieli ubaw po pachy Widok ścigających się dhow był fantastyczny. Wypełnione po brzegi załogą balansowały na wodzie. Jedna łódź się przewróciła, druga była zbyt blisko, by ją ominąć wpadła na nią i złamała maszt, także się przywracając. Nikomu na szczęście nic się nie stało.

Po godzinie oglądania takich zmagań przybiliśmy do brzegu Lamu. Pożegnaliśmy się i poszliśmy na nasz ulubiony sok. Promenada była wypełniona po brzegi ludźmi. Odbywały się procesje i tańce mężczyzn w białych szatach z laskami. Wszędzie panował hałas i grała głośna muzyka. Po soku i chappatti wróciliśmy do naszego domu, wykończeni ilością wrażeń i atrakcji.

Jeśli ktoś wybiera się na wyspę Lamu jedna rada, niech weźmie do uszu stopery. Disco u Kipsanga, to pikuś w porównaniu z odgłosami lokalnego zwierzyńca. Domy na Lamu stykają się z sobą tworząc typową, ciasną, arabską zabudowę. Dzielą je jedynie wąskie alejki. Ma to swój plus, bo nie pozwala słońcu na wdzieranie się do środka zabudowy. Zwierzęta żyją razem z ludźmi. Ryczenie osła, lamenty owcy czy walki uliczne kotów, to tu codzienność, a nawet „conocność”. Zastanawiam się jak sobie z tym radzą miejscowi, czy można do tego przywyknąć? Dziś żegnamy się z Lamu i lecimy do Mombassy, a stamtąd matatu jedziemy na Wasini Island. To przeciwległe do Lamu wybrzeże, pod granicą z Tanzanią. Tu, w Lamu bardzo nam się podobało. W ciągu tych paru dni wiele, choć nie wszystko zobaczyliśmy. Jest chęć i powód, by tu kiedyś wrócić.

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.