Peru – kanion Colca

Bardzo wcześnie rano wyjechaliśmy z Arequipy do Kanionu Colca. To jeden z najgłębszych kanionów na świecie, jego długość to ok 100 km, a dnem płynie rzeka Colca (nazwa pochodzi od kamiennych magazynów na zboże, nazywanych tu colcas). Z kanionem związany jest wątek polski. W latach 80-tych studenci z Politechniki Krakowskiej jako pierwsi na świecie spłynęli rzeką Colca, udowadniając przy tym, że kanion jest najgłębszy na Ziemi. Ich wyczyn został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa. Wyprawa rozsławiła Kanion Colca i otworzyła drogę do jego turystycznego rozwoju. Dziś trasa ich spływu jest praktycznie niedostępna dla turystów – kanion jest zbyt niebezpieczny dla amatorskiego raftingu, ale pamięć o polskim wyczynie żyje.
Jechaliśmy krętą drogą, wzdłuż Kanionu. Przepiękne widoki na zbocza i tarasy uprawne. Po 8 rano zajechaliśmy na najsłynniejszych tu punkt widokowy do obserwowania kondorów Cruz del condor. Rano te wielkie ptaki, wykorzystując prądy powietrza wzbijają się w niebo niemal bez użycia skrzydeł. Potrafią tak szybować całymi dniami wypatrując padliny. Są olbrzymie, ważą do 12-15 kg, rozpiętość ich skrzydeł dochodzi do ponad 3m. Niesamowite wrażenie, gdy przelatują nad głowami.
Stamtąd pojechaliśmy na punkt startu, skąd mieliśmy rozpocząć trekking na dno kanionu. Zaczęliśmy z wysokości 3400m n.p.m. nasz cel zielona oaza w dole znajdowała się na 2300m n.p.m. To był morderczy trekking. Słońce mocno paliło, ścieżka zygzakiem prowadziła ostro w dół. Przez pierwsze 6 km nie było w ogóle cienia. Doszliśmy do drewnianego mostku, po którym przeszliśmy na drugą stronę kanionu. Stamtąd znów trochę pod górę, do małej wioski, gdzie zjedliśmy pyszny lunch. Odpoczęliśmy na trawie pod drzewem, wypatrując kondorów. Było pięknie. Nasz przewodnik motywował nas do dalszego marszu, przed nami było kolejne 6 km. Miało być już łatwiej, ale szlak prowadził raz pod górę, raz z góry. Do oazy doszliśmy wymordowani, po 12 km. Ale szczęśliwie, udało się dojść dosłownie przed zachodem słońca. Szybko zrobiło się ciemno. Zjedliśmy kolację i padliśmy, kolejnego dnia o 4 rano mieliśmy rozpocząć trekking powrotny. Przyświecały nam gwiazdy i księżyc w pełni.
Szliśmy innym szlakiem, tym razem już tylko pod górę. Do pokonania mieliśmy 1000 m przewyższenia. Wyjście w nocy jest świetnym pomysłem, bo jest znacznie chłodniej. Do tego ta strona kanionu o świcie jest w cieniu. Ścieżka była całkiem przyjemna. Mi dużo lepiej podchodziło się niż schodziło dzień wcześniej. Dwie osoby z grupy postanowiły wjechać na mułach. Wysokość i objawy choroby wysokościowej dały o sobie mocno znać. Nie było sensu ryzykować. Po 4h marszu, przeplatanego częstymi postojami na zdjęcia i złapanie oddechu byliśmy na szczycie. Przywitały nas oklaski miejscowych pań, które miały tam małe stoisko z pamiątkami i herbatką z liści koki. I oczywiście alpaką do ozdoby. Euforia z dojścia na szczyt była olbrzymia.
Doszliśmy jeszcze do miasteczka, gdzie zjedliśmy proste śniadanie, jajecznica, awokado, sok z papai, to tutejszy standard. Po śniadaniu pojechaliśmy na jeszcze jeden punkt widokowy na tarasy uprawne. Potem relaks dla zmęczonych mięśni w gorących źródłach.
Po południu ruszyliśmy do Puno. Droga wiodła przez płaskowyż na poziomie ok 4000-4500m n.p.m. Widoki kosmiczne, przy drodze pasły się lamy, alpaki i guanaco. Drogi asfaltowe są tu bardzo kiepskiej jakości, jeździ się jak po tarce. Do tego duży ruch, ciężarówek mnóstwo. Do hotelu w Puno zajechaliśmy przed 21:00. Padliśmy wykończeni i wytrzęsieni spać. Piszę to będąc na 3600m n.p.m. czuję że mózg ledwo myśli. 😉

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.

HTML Snippets Powered By : XYZScripts.com