RPA – Route 62
Małe Karoo i Route 62
Dojechaliśmy na wieczór do miejscowości Oudtshoorn. Zakwaterowaliśmy się w butikowym pensjonacie, który mieścił się w odnowionym, zabytkowym budynku dawnej burskiej rodziny. Burowie, podczas wielkiego treku, w pierwszej połowie XIX wieku masowo opuszczali Kapsztad i Prowincję Przylądkową Zachodnią kierując się na północny wschód, szukając nowych ziem do zasiedlenie i założenia swoich farm.
Zostawiliśmy bagaże w pokojach, szybki prysznic na zmycie kurzu potrekkingowego z całego dnia i poszliśmy do lokalnej knajpy na kolację. Spacer dobrze zrobił zmęczonym trekkingiem nogom. Jedzenie było pyszne, jak zawsze w RPA.
Kolejnego dnia pojechaliśmy na pokazową farmę strusi. Mieliśmy świetnego przewodnika, który nas po niej oprowadził opowiadając o życiu tych zwierząt i ich hodowli. Półpustynny rejon Małego Karoo, w którym przebywaliśmy obfituje w farmy strusi. Hoduje się je tu dla mięsa, skóry, piór. Dawniej kilogram piór strusia stanowił równowartość kilograma złota. Pióra są towarem eksportowym, służą do ozdób, między innymi nadal są wykorzystywane w produkcji strojów na karnawał w Brazylii. Skóra strusia jest podobno jedną z najbardziej wytrzymałych, po skórze kangura. Sprawdzę, bo kupiłam sobie pasek. Zaliczyliśmy spacer po farmie i masaż szyi wykonany przez te wielkie ptaki. Było bardzo wesoło.
Później ruszyliśmy piękną trasą Route 62, porównywaną do amerykańskiej Route 66. Droga prosta jak z bicza strzelił. Zatrzymaliśmy się w kultowym przydrożnym barze – Ronnies SexShop. Dawniej był tu sklep. Ktoś dla żartu dodał dopisek „sex” i tak miejsce zaczęło przyciągać masy turystów. Odwiedzający zaczęli zostawiać fanty, ubrania, banknoty, naklejać naklejki, zostawiać napisy na ścianach. Po niemal 30 latach miejsce stanowi niezły zbiór gadżetów. Wszustkie one zostawione były przez przejezdnych. My też nakleiliśmy naklejkę „kiribati” i dodatkowo zostawiłam firmową koszulkę z logo.
Poznaliśmy też właściciela tego przybytku Ronniego. Wspólna fotka, piwo, hamburger i dalsza podróż.
Przed zachodem słońca dojechaliśmy do Swellendam. To jedno z nastarszych miast RPA (założone w 1745 r). Zdążyliśmy jeszcze pójść na spacer przed zachodem słońca. Leniwe miasteczko, z szeroką główną ulicą, zabytkowym kościołem i ładnymi posiadłościami, ogrodami. W tle piękne zielone zbocza gór. Siedliśmy w jednej z knajp na trawiennego drinka. Mamy w ekipie kilku jokerów, którzy sypią kanałami na zawołanie. Dawno się tak nie uśmiałam.






















