Tajlandia – Khao Sok
Ponownie wczesna pobudka i wymeldowanie z hotelu w Bangkoku. Opuszczamy go, ale jeszcze na chwilę tu wrócimy przed wylotem do Polski. Muszę przyznać, że po pierwszym mieszanym odczuciu każda kolejna chwila i odkrywane zaułki sprawiały, że to nigdy nie zasypiające miasto coraz bardziej zaczynało mnie wciągać w swój rytm.
Godzinny lot do Suratthani, a stamtąd minibusem dalej do Khao Sok. Busik przypominał kenijskie matatu, wypchane na maksa. Choć w Kenii zapewne wcisnęliby jeszcze za 3 osoby, które siedziałyby na deseczkach między fotelami, w przejściu.
Drogi mają tu całkiem niezłe. Za oknem busa, w przerwie między drzemkami, podziwiałam widoki na górskie zbocza gęsto porośnięte palmami i inną tropikalną roślinnością. Po 2h z małym kawałkiem byliśmy na miejscu. Kierowca za dodatkową opłatą porozwoził wszystkich po ich miejscach zakwaterowania.
Nas zawiózł na końcu, dzięki temu mogliśmy się przyjrzeć miejscowości. Jedna główna ulica, a przy niej mnóstwo knajp, straganów i sklepików, guesthousów. Nasza lodge jest pięknie położona, lekko na uboczu od głównej drogi, przy samej rzece. Pani w recepcji miło nas powitała szklanką zimnego soku, po czym wyrecytowała plan naszego pobytu. Oczywiście zadbałam, by był aktywny 😉
Zanieśliśmy plecaki do naszego domku. Mamy taras z widokiem na rzekę i bawiące się małpy. Zjedliśmy pyszny obiad w hotelowej restauracji, ceny całkiem ok. Janek zaległ, a ja poszłam na spacer do centrum. Dopilnował tylko bym zrobiła sobie screena mapki googla, gdzie mam wrócić. Po ostatniej akcji w Bangkoku widzę, że dba, by nie zgubić matki. 😉
Zrobiłam zapas wody i wstąpiłam do jednego z salonów masażu. Ceny wyższe niż w Bangkoku, ale też i konkurencja tu mniejsza. Wahałam się nad masażem twarzy lub pleców. Ostatecznie wybrałam plecy, po podróży bardziej potrzebowały relaksu. I całe szczęście, kobieta miała taką siłę w rękach, że moja twarz mogłaby tego nie przetrwać 🙂
Wróciłam do hotelu i po chwili szykowaliśmy się już na nocne safari. Był to spacer z lokalnym przewodnikiem po terenie Parku Narodowego Khao Sok, porośniętego gęstą dżunglą. Biorąc pod uwagę ilość grupek, które mijaliśmy widać, że to popularna atrakcja. Mieliśmy latarki i nasz guide wypatrywał dla nas różnych stworów – był wąż na drzewie, patyczaki, małe tarantule w norach w ziemi, wielkie ćmy, kameleon i skorpiony, jeden fluorescencyjny świecił na jaskrowo niebieski kolor. Szkoda tylko, że przewodnik nie mówił prawie w ogóle po angielsku, ale był zabawny.
Po 2h wróciliśmy do nas. Nastawiamy budziki i idziemy spać. Jutro po śniadaniu kolejna akcja.