Wulkan Calderon Hondo
Od rana poszliśmy pobiegać, żeby się trochę rozruszać. Fajnie jest tak mieć czas rano na trening, gdy nie goni praca ani tupiący pies. Trochę po kamienistym szutrze, trochę po bocznych asfaltowych drogach. Dobiegliśmy do latarni morskiej. Po drodze mijaliśmy innych biegaczy. Ale zdecydowanie trzeba wychodzić wcześniej, gdy kończyliśmy trening ok 9 było już 25 stopni i słońce mocno grzało. Trasa do biegania całkiem fajna, może jutro powtórzymy.
Wracając kupiliśmy trochę owoców i po śniadaniu ruszyliśmy dalej. Chcieliśmy wejść na wulkan, który wczoraj mijaliśmy – Calderon Hondo, 278 m npm.
Prowadzi na niego wygodny szlak, od parkingu przy ulicy ok 2,5km do celu.
Po drodze na kamiennych murkach biegały pręgowce berberyjskie, wyglądały jak pręgowane wiewiórki. Najwięcej było ich przy samej kalderze, gdzie liczyły na coś od turystów. Fajnie, że ktoś postawił im tam miseczkę z wodą, faktycznie podbiegały do niej się napić.
Są na tyle oswojone, że wręcz wchodziły nam na dłonie.
Prosto z wulkanu pojechaliśmy na plażę odpocząć. Chyba nigdzie wcześniej nie widziałam tak wielkich fal! Kilka osób odważnie weszło do wody, kilka osób próbowało swych sił ns surfingu.
Szeroka i niemal pusta plaża, w oddali zakończona wysokimi klifami. Tak jak i wczoraj wieczorem niebo zrobiło się trochę zasnute i nie było czystego zachodu słońca. Ale dzięki temu i wiatrowi, nie jest tak upalnie.
Jutro przenosimy się na południe wyspy, na jej wschodnią stronę.