Droga do Iten
To była długa podróż. Najpierw pociąg do Warszawy, przyjechaliśmy sporo za wcześnie, ale w sumie lepiej poczekać niż spóźnić się na samolot. Wkrótce się okazało, że Daniel z Kamilą, którzy jechali z Tychów ledwo zdążyli jadąc pociągiem na styk. Wpadli na lotnisko na pół godziny przed wylotem. Na szczęście wylecieliśmy do Kenii w komplecie. Lot z przesiadką w Amsterdamie. W Narobi byliśmy o 7 rano. Wysiadając z Dreamlinera Jankowi udało się porozmawiać z pilotami i na chwilę usiąść za sterami olbrzyma.
Na lotnisku duszno, przy procedurach wieżowych jak zawsze niespiesznie. Mimo, że mieliśmy e-visy i tak musieliśmy swoje odstać, i to w kolejce dłuższej niż ta dla odób, które nie wyrabiały sobie wcześniej pozwolenia…
Lotnisko z roku na rok się zmienia. Tym razem miło zaskoczyło nas przeniesienie terminala lotów krajowych bliżej przylotów międzynarodowych. Dzięki temu nie musieliśmy drałować z plecakami. Mieliśmy czas na zjedzenie śniadania w knajpce, mandazi było pyszne i świeże.
Lot z Narobi do Eldoret do raptem 40 minut. Samolotem trochę trzęsło, ale bezpiecznie dotarliśmy na miejsce. Razem z nami leciała Enselebet Gidey, rekordzistka świata na dystansie 15 km. Dołączyła do treningów w grupie NN w Kapsabet.
Z lotniska w Eldoret odebrał nas Alex. Przyjechał lekko spóźniony matatu. Ma teraz pracę w biurze władz regionalnych, jak zawsze był elegancki i uśmiechnięty.
Po godzinie jazdy byliśmy w końcu w Iten. Mocno zmęczeni i już głodni. Zostawiliśmy plecaki w pokojach i od razu poszliśmy do Nancy na obiad. Ale się ucieszyła na nasz widok. Ada cały czas nie może się nadziwić, że tu ludzie są tacy uśmiechnięci i tak życzliwie się z nami witają. Wszyscy mnie pamiętają, Nancy z Oasis Hotel, Pius ze sklepiku, Beatrice z warzywniaka. To jak przyjazd do rodziny w odwiedziny. Obiad u Nancy był prosty i pyszny! Do tego świeżo wyciśnięty sok z mango. Ach, tego mi brakowało! Zrobiliśmy zakupy owocowe i wróciliśmy do naszego guesthousu. Wszyscy zmęczeni rozeszliśmy się po pokojach na odpoczynek. Obudziliśmy się po 2h i poszliśmy do Kipsanga na herbatę i wifi. Niestety łącze nie działało. Dołączył do nas Meshach i Thomas znad jeziora Turkana. Był kilka dni u rodziny, pokazywał mi zdjęcia. To prawdziwa dzika Afryka…
Meshack nic się nie zmienił. Od miesiąca chodzi do Lorny na siłownię. Niestety cały czas zmaga się z bólem w kolanie. Ale mimo to biega i trenuje. Jutro umówiliśmy się na lekki rozruch. Pobiegniemy na Kamariny. Thomas ma tam robić z grupą swój speedwork. A my sprawdzimy jak przez ten rok zmienił się stadion.
Ale czad, lubię Gidey i obserwuje jej b.ciekawy rozwój, a tak na marginesie czy ona ma zeza 🙂 ? na zawodach zawsze miałem wrażenie że jej wzrok uciekał, może ze skromności 🙂 bo takie sprawia wrażenie