Italia – Alberobello
Wcześnie rano poszłyśmy z Agą pobiegać promenadą, a potem wstąpiłyśmy na kawę do jednej z licznych kafejek. Bardzo fajna rutyna mogłaby z tego być. Mijałyśmy sporo osób truchtających wzdłuż morza. W tych warunkach pogodowych 7 rano to jak dla mnie już zdecydowanie za późno na trening. No ale, to w końcu wakacje i po wczorajszym intensywnym dniu nie chciało nam się zrywać o świcie. Wracając kupiłyśmy ciepłą i pachnącą bagietkę na śniadanie.
Dziś pojechaliśmy do Alberobello. Miasteczko słynie z domków trulli. Obecnie z powodu remontu trakcji nie dojeżdża tam pociąg, a podstawione za niego autobusy. Mimo zakupionego biletu na daną godzinę trzeba być wcześniej, bo miejsca nie są numerowane, a bus po zapełnieniu się odjeżdża.
Podróż z Bari trwała około godzinę. Już po drodze, na polach widać było pojedyncze charakterystyczne domki. W samym Alberobello jest ich ponad tysiąc, mają od 100-200 lat. Ówcześni mieszkańcy budowali je prawdopodobnie, by uniknąć w tamtych czasach płacenia wysokich podatków. Tłumaczyli urzędnikom poborowym, że nie są to ich stałe domy. Ich konstrukcja sprawiała wrażenie tymczasowej, łupkowe dachy są zbudowane bez użycia zaprawy. Podobno pierwotnie nie miały okien ani kominów, z czasem zaczęły być rozbudowywane. Grube kamienne mury dają przyjemny chłód latem, a zimą oddają nagromadzone ciepło. Na dachach niektórych trulli są narysowane różne znaki. Podobno miały zapewnić szczęście i odpędzić złe duchy.
Przeczytałam, że miejsce to odwiedza rocznie milion zagranicznych turystów. Połowa z nich była tam chyba wczoraj 😉 Mimo to udało nam się poszwędać wąskimi klimatycznymi uliczkami.
Zjedliśmy lody, wypiłyśmy kawę i ruszyliśmy z powrotem do Bari. Rzutem na taśmę zajęliśmy ostatnie miejsca w autobusie na naszą godzinę, który po chwili odjechał.
Po dojechaniu na miejsce, tylko Janek tryskał energią, wypił po drodze energetyka. Reszta łącznie ze mną miała wyraźny zjazd. Słońce dało nam popalić. W domu zimny prysznic, litry wody do picia i bagietka ze śniadania. Dobrze, że została, bo znów był środek siesty. Upierdliwe to trochę.
Odpoczęliśmy w domu i gdy słońce nie było już tak mocne poszliśmy się przejść po starym Bari. Rano po bieganiu zaszłyśmy tam z Agą na rekonesans. Wtedy było cicho i pusto i bardzo klimatycznie. Wieczorem uliczki tętniły życiem, dzieciaki biegały, skuterki przepychały się między spacerującymi turystami.
Na kolację poszliśmy do znanej nam już restauracji. Tym razem byliśmy pierwszymi gośćmi, knajpa otwiera się jak większość o 19:30. Gdy my byliśmy w połowie posiłku pod restauracją ustawiła się już długa kolejka czekających na wolny stolik.
Objedzeni na maksa zrezygnowaliśmy już z lodów 🙂 Dziś w nogach ponownie przeszło 18 km.