Iten Cross Country
Dziś w Iten odbywały się zawody cross country. Były to jedne z serii biegów wchodzących w skład tutejszego cyklu. O 8 rano pojechaliśmy do St. Patrick’s School, gdzie przygotowano trasę pod biegi. Pętla przebiegała po trawie, miała około 2 km, była bardzo kręta, wyznaczona taśmą. Zawody rozegrano w pięciu kategoriach: juniorzy dziewczęta (dystans 6 km) i chłopcy (8 km) oraz kategorie seniorskie kobiet i mężczyzn na dystansie 10 km. Na koniec pobiegły damsko-męskie czteroosobowe sztafety, każda zmiana robiła jedną pętlę.
Rano było bardzo zimno i mgliście. Zawodnicy zaczęli się zjeżdżać i rejestrować na bieg albo samodzielnie, albo byli zgłaszani przez swoich trenerów czy też menedżerów. Opłata startowa wynosiła jedynie 100 ksh, czyli 4 zł. Yacool swym bystrym okiem dojrzał pokraczne rysunki biegaczy na bramce startowej. Nie rozumiemy dlaczego nie użyją sylwetek swoich biegaczy, tylko korzystają z europejskich obrazków.
Na terenie szkoły spotkaliśmy naszego znajomego Daniela, który rok temu wydał ebooka o kenijskich biegaczach. Tym razem pomagał przy organizacji zawodów. Zapytałam go czy też mogłabym wystartować. Odparł, że tak. Pod wpływem chwili postanowiłam się zapisać. Ustawiłam się grzecznie w kolejce. Dokonujący zapisów pan podniósł głowę dopiero jak usłyszał moje nazwisko. Zapisał je po swojemu i dał mi numer startowy. Na rozgrzewce zagadnęła mnie grupka dziewczyn. Okazało się, że znają Polskę, bo w tym roku startowały w Bydgoszczy na Mistrzostwach Juniorów. Bardzo się ucieszyłam, zwłaszcza że to moje rodzinne miasto.
Najpierw wystartowały juniorki. Oglądając ich bieg nabierałam coraz więcej obaw na co się porywam. Zapisując się myślałam, że będę biegła na 6 km, potem ktoś mi powiedział, że na 8 km. Przed samym startem spiker ogłosił: „senior women 10 k, please go to the start line.”
Juniorki pętlę robiły w czasie 6:15, finiszową w 5:50. Yacool mówi, że pętla nie miała pełnych 2 km. Nowo poznana dziewczyna z Bydgoszczy mimo, że biegła fatalnie, wygrała! Miała moc w nodze. Szkoda, że nie jest stąd, bo chcieliśmy jej zaproponować spotkanie. Była bardzo otwarta i komunikatywna. Następnie wystartowali chłopcy. Aż się zakurzyło, gdy ruszyli. Im zrobienie okrążenia zajmowało ok 5:20.
Następnie spiker zaczął wzywać na linię startu senior women. Ustawiłam się na linii razem z innymi biegaczkami. Zdąrzyłam im powiedzieć, że ja będę biegła za nimi „pole pole” (wolno wolno). Startujący nas pan poinstruował, że biegniemy 5 kółek, życzył nam powodzenia i padł strzał. Dziewczyny się zerwały do biegu, starałam się ich trzymać przez pierwsze 100 metrów. Po pierwszym krótkim ostrym zbiegu stawka się rozerwała. Minęłam trzy zawodniczki, które zrezygnowały. Ja starałam się biec dalej, byle ukończyć choć jedną pętlę. Stojący na trasie kibice dopingowali. Znajomy Daniel krzyknął, że poda mi wodę na drugim lapie. Włączyłam pracę rąk na prawie pionowym podbiegu i udało mi się go pokonać w truchcie. Słyszałam jak yacool krzyczał mi, że rozkręcę się na kolejnym kółku, ale ja czułam ołów w nogach i brak tchu. Nigdy nie biegłam maratonu, ale dziś chyba doświadczyłam słynnej ściany. Facet, który trzymał już przygotowaną w ręku kartkę z numerem 3 dla zawodniczek, która mówiła o ilości okrążeń jakie pozostały do mety w panice zaczął szukać tej z napisem 4. Minęłam go mówiąc finish.
Panowie pogratulowali mi i pomogli odpiąć numer, niestety nie mogłam wziąć go na pamiątkę. Wypiłam butelkę wody i dalej kibicowaliśmy kończącym bieg. W biegu seniorów wystartował jeden Chińczyk. Widzieliśmy go kilka dni temu na Kamariny jak w pocie czoła kręcił kolejne kółka. Dziś mimo dubla dzielnie walczył i ukończył bieg przy dużym aplauzie. Poza nim i mną startowali sami czarnoskórzy.
Wśród kibiców dojrzeliśmy Brata Colma, założyciela tej szkoły i trenera wielu wybitnych biegaczy, m.in. Davida Rudishy. Podeszliśmy, by chwilę z nim porozmawiać. Wydał mi się bardzo sympatyczny. Wcześniej obserwowałam jak wielu biegaczy bardzo czule się z nim witało. Brat Colm powiedział, że zna polskich rywali swojego wychowanka, Marcina Lewandowskiego i Adama Kszczota oraz trenera Sławomira Nowaka, który był kiedyś trenerem Wilsona Kipketera. Yacool zapytał czy moglibyśmy spotkać się z Rudishą i przypatrzeć jego treningowi. David jest obecnie w Monako na rozdaniu nagród IAAF, ale wraca po niedzieli. Brat Colm zaproponował, byśmy przyszli na jego popołudniowy trening z juniorami w poniedziałek. Opowiadał nam też, że do każdego swojego zawodnika podchodzi bardzo indywidualnie, prawie jak psycholog. Do każdego przykłada inną miarę. Po sposobie w jaki nam o nich opowiadał, można było wyczuć, że panuje między nim i jego podopiecznymi szczególna więź. Mówił też o swoich metodach treningowych, o koordynacji, relaksacji, rytmie biegu. Yacool tylko się uśmiechał i przytakiwał. Jestem ciekawa naszego poniedziałkowego spotkania.
Po powrocie do hotelu, po 13 zjedliśmy późne śniadanie. Mnie dopadło mega zmęczenie, yacool się śmiał, że obniżył mi się poziom glikogenu, bo zaczęłam się robić nerwowa czekając pół godziny na herbatę… Miałam też małego doła, bo po raz pierwszy zeszłam z trasy zawodów. Ale cieszę się, że wystartowałam.
P.S. A na hotelowym dziedzińcu następcy Kipsanga siedzą w swoich smartfonach…
P.S. Bieg seniorów, to była totalna dzicz, zwłaszcza na starcie. Kilku się przewróciło, ktoś zgubił but, próbował założyć, nie dał rady i pobiegł w jednym. Wśród dziewcząt juniorek wiele biegło boso…