Słowenia – wybrzeże
No dobra, koniec pobytu mieliśmy już spędzić leniwie. Ale okazuje się, że i mi i Jankowi takie lenistwo po prostu nie leży 😉
Nasz hotel mieliśmy zaraz za linią starych murów. Dosłownie 10 min spacerem do morza i promenady. Wyspałam się porządnie i poszłam pobiegać. Dobiegłam do morza i dalej wzdłuż wybrzeża, gdzie były poprowadzone osobne ścieżki dla rowerów i dla pieszych. Słońce mocno grzało. Po drodze minęłam ogrodzony plac z boiskami do siatkówki plażowej, trampolinami i bieżnią tartanową ( ale bez torów i o krótszym obwodzie, ok 200m). Był też położony przy samej wodzie basen z torami do pływania. Na parkingu przy kamienistej plaży stało już sporo aut, a ludzie rozkładali się w cieniu sosen na trawie.
Chwilę myśleliśmy z Jankiem co by tu dziś porobić. Zgodnie stwierdziliśmy, że nie damy rady spędzić całego dnia na plaży. Przez moment rozważaliśmy wyjazd do włoskiego Triestu. Google pokazywał, że to niecałe pół godziny jazdy. Ale pogoda wskazywała, że będzie w granicach 32 st, więc ciężko by się zwiedzało.
Ostatecznie postanowiliśmy, że pojedziemy po prostu wzdłuż wybrzeża i zaliczymy którąś z plaż, a potem zobaczymy.
Zatrzymaliśmy się w miasteczku Isola. Weszliśmy na wieżę kościoła, skąd rozpościerał się widok na dachy budynków i marinę. Potem kąpiel w morzu i chwila na leżenie. Nie ma tu typowych plaż. Ludzie leżą na betonowych promenadach, na ławkach, albo na trawiastych skwerkach obok. Każdy szuka cienia, bo słońce mocno grzeje.
Dalej pojechaliśmy do Piranu. Chwilę zajęło nam znalezienie parkingu, gdzie byłoby wolne miejsce. Udało się zaparkować na wzgórzu, skąd spacerem zeszliśmy do centrum nadmorskiego miasteczka. Tłumy na parkingach jakoś nie przekładają się tu na odczuwanie tłumów w centrach tych miasteczek. Oczywiście są turyści, ale nie ma problemu ze znalezieniem wolnego stolika w kawiarni czy knajpie, czy miejsca na plaży. Nie ma też wrażenia chodzenia w korku ludzi.
Piran absolutnie mnie zauroczył. Małe zabytkowe miasteczko. Na wzgórzu stare mury obronne z wieżyczkami strażniczymi ( oczywiście pochodziliśmy po nich). Cudowne widoki na miasto, marinę, morze. Okrągłe place, ładnie odnowione kamieniczki. Od razu miałam skojarzenie z klimatem Laurowego Wybrzeża z lat 70-tych i filmem „Żandarm z Saint Tropez” z Louise de Fine. Powłóczyliśmy się wąskimi uliczkami i promenadą, pomiędzy opalającymi się na niej turystami. Zjedliśmy pyszne lody z widokiem na główny plac.
Na wieczór wróciliśmy do naszego Kopru. Dopiero po zachodzie słońca, gdy zrobiło się trochę chłodniej, na ulicach zrobiło się gwarniej. Dzieciaki biegały chłodząc się w fontannach, starsi grali w siatkę plażową na oświetlonych boiskach. Na promenadzie śpiewali uliczni grajkowie.
Ostatniego dnia udało się dłużej poleżeć na plaży. Na koniec pyszne kalmary w knajpie zlokalizowanej na dużym jachcie.
Dobrze, że wyjechaliśmy na lotnisko wcześniej, bo na autostradzie tworzyły się już duże korki. Przed lotniskiem wiedząc, że mamy zapas czasu, zajechaliśmy jeszcze do miasteczka Kranj. Krótki spacer po starówce położonej na wzgórzu, z pięknymi widokami na góry i lody dla ochłody.
Potem oddanie auta w wypożyczalni i zimna cola przed lotniskiem – również w otoczeniu szczytów gór, w oczekiwaniu na opóźniony samolot. Na szczęście zdążyliśmy na przesiadkę i lot do domu. Prosto z lotniska odstawiłam jeszcze Janka do koleżanki na imprezę. Było po północy, ja marzyłam już tylko o łóżku i odespaniu urlopu, Młody miał energię na spotkanie z przyjaciółmi 😆
Słowenia jest przepiękna!
Planując wyjazd tam nie spodziewałam się, aż tylu atrakcji i takiej różnorodności. W ciągu tygodnia udało nam się zaliczyć przygodowy canonying i rafting, zobaczyć kilka wodospadów, odbyć krótsze, piesze wycieczki i bardziej wymagający trekking po wyższych partiach Alp Julijskich, odpocząć na alpejskich łąkach w otoczeniu alpejskich krów;), zwiedzić najpiękniejsze i w naszym wspólnym odczuciu najciekawsze jak dotąd Jaskinie Szkocjańskie, poczuć się jak Małysz stojąc na szczycie olbrzymiej skoczni narciarskiej w Planicy, wykąpać się w alpejskim jeziorze i popływać w morzu, zwiedzić urocze nadmorskie miasteczka.
Mi udało się nawet wpleść w to jeszcze dwa treningi biegowe. Na więcej nie starczyło czasu i sił.
Mimo, że z mojej listy miejsc do odwiedzenia udało się wykreślić prawie wszystkie, to gdybyśmy mogli spędzić tam kolejny tydzień, a najlepiej dwa, to miałabym mnóstwo kolejnych ciekawych i pięknych miejsc do zobaczenia.
Janek zapragnął wrócić tu niedługo ze swoją paczką przyjaciół. Poczułam się szczęśliwa, bo to znaczy, że i jemu się podobało i poczuł inspirację do dalszej eksploracji tego małego kraju. A jednocześnie zrobiło mi się smutno, bo być może to były nasze ostatnie wspólne wakacje… A jeśli tak, to kto teraz dotrzyma mi kroku..?
To był cudowny czas.