Spacer po Cardiff i Penarth
Sobota to u mnie dzień treningu na podbiegu. W Caerphilly jest ich wszędzie mnóstwo. Wybrałam sobie jeden, długi o nachyleniu 12%, prawdziwy konkret. W pierwszej serii zrobiłam truchtem 10 minut pod górę i drugie tyle na dół. Myślałam, że ducha wyzionę, było naprawdę stromo. W kolejnych seriach skróciłam czas podbiegu do 4 minut, tyle samo zajmowało mi zbieganie do punktu początkowego. Biegałam chodnikiem wzdłuż jednej z głównych ulic w miasteczku, prowadzącej na Caerphilly Mountain. Pod jednym ze sklepów gromadzili się ludzie czekając na jego otwarcie. Przyglądali się mi badawczo, gdy tak ich parokrotnie mijałam biegając w górę i na dół. Po godzinie wróciłam do domu nieźle zmachana. W drzwiach minęłam się z Maciejem, który wyskoczył po szybkie zakupy. Dziś na śniadanie zafundował nam gofry. Ale większym nawet niż słodkie gofry powodzeniem cieszył się pieczony, chrupiący bekon.
Najedzeni pojechaliśmy pochodzić po stolicy Walii, Cardiff. Przeszliśmy się promenadą zatoki – Cardiff Bay. Była tam akurat wystawa afrykańskich zwierząt zbudowanych z klocków LEGO. Były zebry, gazele, lew, goryl, struś, krokodyl i słoń. Przy każdym była tabliczka z napisem ile osób, w ile godzin i z ilu klocków zbudowało danego zwierzaka. Aby powstał słoń 6 ludzi spędziło 1600 godzin i użyło ponad 270 tys. klocków.
Poszliśmy dalej brzegiem zatoki mijając budynek opery, biały norweski kościółek i śluzy, które oddzielały zatokę od oceanu. Mocno wiało i woda była wzburzona.
Podjechaliśmy jeszcze do Penarth. Jest to nieduże, nadmorskie miasteczko z drewnianym molo.
Poszliśmy na sam jego koniec, ale szybko wróciliśmy, by nie stracić głów. Zjedliśmy po donacie, pozbieraliśmy trochę kamyków i muszli na plaży. Dzieciaki marudziły, że są głodne, więc by nie sprowokować niepotrzebnej agresji ruszyliśmy z powrotem do Caerphilly na obiad. Na miejscu poszliśmy do lokalnego pubu na obiecane fish & chips. Pub pełen był ludzi kibicujących swojej drużynie rugby w meczu z Irlandią. Niestety miejscowi przegrali dość sromotnie.
Objedliśmy się porządnie, więc z Maciejem i chłopakami wróciliśmy do domu na piechotę, by spalić trochę kalorii. Kaja po wypiciu kolki dostała kolki więc wróciła z Agą autem.
Po drodze mijaliśmy zamek ładnie oświetlony zachodzącym słońcem. Podobno jego wieża jest bardziej pochylona niż ta w Pizie, a podpiera ją figura czwartego Marquess of Bute, markiza który odbudowywał zamek. W miasteczku stoi też pomnik popularnego walijskiego komika, który stąd pochodzi. Aktu odsłonięcia dokonał Anthony Hopkins, który jak się okazało też jest Walijczykiem.W domu gorąca herbata, by odtajać po całym dniu na zimnie i wietrze. Odpoczywamy, bo na jutro mamy konkretny plan trekingowy.