Pen y Fan – najwyższy szczyt Walii Pd

  • IMG_20180225_101427
  • IMG_20180225_103236
  • IMG_20180225_105305
  • IMG_20180225_105328
  • IMG_20180225_112152
  • IMG_20180225_112158
  • IMG_20180225_112411
  • IMG_20180225_113233
  • IMG_20180225_115828
  • IMG_20180225_120025
  • IMG_20180225_120030
  • IMG_20180225_120049
  • IMG_20180225_120146
  • IMG_20180225_120755
  • IMG_20180225_122104
  • IMG_20180225_122111
  • IMG_20180225_123547
  • IMG_20180225_123604
  • IMG_20180225_123730
  • IMG_20180225_124704
  • IMG_20180225_125332
  • IMG_20180225_125628
  • IMG_20180225_125745
  • IMG_20180225_183640

 

Zimowe wejście na Pen y Fan.

Dziś postanowiliśmy wykorzystać ostatnie podrygi dobrej pogody. Mrozy i opady śniegu mają dojść i do Walii jutro/ pojutrze. Maciej, mąż mojej kuzynki zaproponował, że zawiezie nas do Parku Narodowego Brecon Beacons i razem z nami podejmie się zimowego wejścia na najwyższy szczyt Walii Południowej, Pen y Fan.

Po śniadaniu spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy. Dojazd z Caerphilly, gdzie mieszkają Aga i Maciej do początku szlaku zajął nam niecałe 40 minut. Parking był już pełen samochodów. Dużo ludzi wybiera się tu na spacery. Pogoda piękna, słońce i 1 stopień na plusie. Tylko ten mrożący wiatr…

Minęliśmy drewnianą furtkę i weszliśmy na szlak. Była to dobrze utwardzona, prosta ścieżka, która po chwili zaczęła się dość mocno piąć w górę. Dookoła nas były wzgórza porośnięte trawami. Żadnych drzew, ani nawet krzaków. Wiało potwornie. Im wyżej, tym bardziej wiatr urywał nam głowy. Pierwszy szczyt, na który weszliśmy to Corn Du. Wcześniej w jego zaciszu na chwilę przystanęliśmy, by napić się ciepłej herbaty z termosu i coś zjeść. Ponieważ jak się okazało góra zacisza zbyt dużo nie dawała postanowiliśmy zbyt długo nie odpoczywać i nie marznąć. Wdrapaliśmy się w kilku krokach na jego najwyższy punkt. Wiatr wiał tak mocno, że nawet nie zrobiłam na nim zdjęcia. Każdorazowe zdejmowanie rękawiczki, by pstryknąć fotkę sprawiało, że palce mi zamarzały. Z Corn Du roztacza się wspaniały widok na okoliczne wzgórza. Odchodzą też z niego ścieżki, które prowadzą w dół dolin, albo graniami. Są tu świetne tereny do maszerowania. Na teren parku można wejść także z psem. Było ich tu wiele. Niektóre biegały bez smyczy i nikt nie reagował na ten widok histerycznie jak często się zdarza w poznańskim Marcelinku. Walijczycy w ogóle bardzo kochają psy. Jak byliśmy w skansenie St Fagans na kilku rzemieślniczych straganach można było kupić albumy z psami, obrazy mniejsze i większe, figurki etc.

Na szlaku mijał nas też jeden biegacz. Ruszał razem z nami z parkingu, a potem widzieliśmy go, gdy już zbiegał z gór.

Z Corn Du był już rzut kamieniem na najwyższy szczyt tej części Walii, Pen y Fan. Przejście między szczytami zajęło nam nie więcej niż 10 minut. Ale byl to odcinek krytyczny, takiej wichury dawno nie przeżyłam. Trzymaliśmy się z Jankiem za ręce, bo jeden z podmuchów wiatru sprawił, że zepchnęło nas wręcz parę kroków niżej. Szliśmy zgięci w pół, by chronić twarze od tnącego wiatru. Maciej powiedział potem, że na przestrzeni tych kilkudziesięciu kroków ciężko było mu momentami złapać oddech. Ja z kolei wtedy poczułam, że palce u rąk mi wręcz zamarzają. Co dziwne jak dotarliśmy na płaskie wzgórze tam przestało tak mocno wiać.
Widoki ze szczytu są wspaniałe. Trawiaste, łagodne i nasłonecznione zbocza z jednej strony, prawie pionowo opadające ku dolinom z drugiej strony. Miejscami leżało trochę śniegu, a przepływające przez ścieżkę strumyki były zamarznięte.

Latem przy ciepłym i mniej wietrznym dniu ( o ile takie się tu w ogóle zdarzają), to fantastyczne miejsce na biwak. Choć zapewne w bardziej sprzyjających warunkach atmosferycznych byłyby tu tłumy. I tak dziś było sporo ludzi. Śmialiśmy się, że łatwo na szlaku rozpoznać Walijczyków. Z reguły są bardzo lekko ubrani, bez czapek, rękawiczek, z wystawionymi na zimno gołymi częściami ciała.

Widoki ze szczytu są wspaniałe. Trawiaste, łagodne i nasłonecznione zbocza z jednej strony, prawie pionowo opadające ku dolinom z drugiej strony. Miejscami leżało trochę śniegu, a przepływające przez ścieżkę strumyki były zamarznięte.

Google translator nazwę Pen y Fan tłumaczy z walijskiego na „głowa i wentylator”. Myślę, że można to opisać jako wentylator, którego moc urywa ci głowę. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia przy tablicy oznaczającej szczyt góry – 886 mnpm. Porozglądaliśmy się chwilę i z ulgą, że gorzej już być nie może zaczęliśmy schodzić. By się nie powtarzać do zejścia wybraliśmy inny szlak. Ta droga okazała się łagodniejsza. Po 50 minutach byliśmy już na parkingu. W sumie cała wyprawa zajęła nam 2:45h. Zobaczyliśmy dziś zaledwie mały skrawek Brecon Beacons. Jest tu tyle możliwości trekingu, że można spokojnie spędzić w parku wiele dni i za każdym razem chodzić innymi ścieżkami.

Przy samym wyjściu z parku zaczepił nas jeden z jego strażników. Powiedział, że dziś wieje z prędkością 40 mil/h, czyli ponad 60km/h, a temperatura odczuwalna na szczycie to minus 16 stopni! Wspomniałam, że w pewnym momencie wiatr prawie nas przewrócił i że się bałam, że odpadniemy od ścieżki. Pan stwierdził, że wiatr przewraca ludzi dopiero przy prędkości 50 mil/h. Więc spokojnie mieliśmy jeszcze 10 mil/h zapasu bezpieczeństwa.

Dumni i zadowoleni z naszego sukcesu i hartu ducha na szlaku wróciliśmy do domu. Aga przygotowała nam pyszne hamburgery na uzupełnienie utraconych kalorii. Teraz odtajamy, odpoczywamy, a ja już powoli planuję wycieczkę na jutro.

P.s. Brecon Beacons pełen jest malowniczych, krętych, wąskich dróg. To tu Jeremy Clarkson wraz z Jamesem i Hammondem z Top Gear wielokrotnie testowali samochody.

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.