Tajlandia – Rajskie plaże – Phi Phi.

 

Dzisiejszy dzień, to był jeden wielki zachwyt.
Wczoraj, już po kupnie wycieczki na wyspy, przypomniałam sobie o mojej chorobie morskiej. Zaczęłam się stresować czy ja ten całodniowy rejs przeżyję. Na szczęście wzięłam z domu tabletki, które kupiłam rok temu podczas rejsu po norweskich fiordach. Jak tylko rano wstałam wzięłam jedną, a kolejne spakowałam do plecaka.

Około 8:30 podjechał po nas pickup. Po kolei zbierali zapisanych na ten trip turystów z hoteli. Zawieźli nas na miejsce zbiórki, na końcu plaży, gdzie wczoraj byliśmy. Wpisaliśmy nasze dane na listę, nasz guide krótko streścił nam przebieg dnia i całą grupą poszliśmy do zatoki, gdzie stały w szeregu zacumowane łodzie.
Nasza była speed. Ruszyliśmy mocno przecinając fale. Już sama jazda była fajną zabawą. Usiedliśmy z Jankiem na dziobie. Janek mnie co chwila uciszał, bo byłam najaktywniej i najgłośniej piszczącą osobą, gdy łódź skakała po falach 😉

Po ok 40 min jazdy dotarliśmy do pierwszej z rajskich wysepek – Bamboo Island. Kolory laguny dookoła niej były obłędne. Zeszliśmy na ląd, popływaliśmy trochę. Chętnie spędziłabym tu więcej czasu.

Następnym przystankiem była słynna z filmu „Niebiańska plaża” z Di Caprio – Maya Bay. Nasza łódź musiała chwilę poczekać z przycumowaniem do pomostu zanim inne łodzie odebrały z niego turystów. Ruchem sterowały dwie flagi, czerwona pozwalająca podpłynąć łodziom po turystów i żółta oznaczająca zrzut nowych na ląd.
Ludzi było zatrzęsienie! Wysiedliśmy na ruchomy pomost zbudowany z plastikowych baniaków i po drewnianej ścieżce ruszyliśmy wgłąb wysepki na słynną plażę. Szliśmy gęsiego jeden za drugim. Ostatnio taki tłum ludzi widziałam w chorwackich wodospadach Krka, no i w Chinatown w Bangkoku 😉
Ale to wszystko nieważne, bo plaża była faktycznie niebiańska! Przez megafon cały czas leciał głośny komunikat o bezwzględnym zakazie wchodzenia do wody i kąpieli. I o karze 5000 bht grożącej za złamanie zakazu (ok 600 pln). Podawali dwa powody, jeden to odbudowa rafy koralowej, a drugi młode rekiny, które tu żerują. Otoczenie plaży było bajeczne. Ale i tu mieliśmy wyznaczone niewiele czasu, więc po chwilach zachwytu po drewnianym deku ruszyliśmy na naszą przystań.

Kolejny punkt wycieczki, to opływanie formacji skalnych, kąpiel w wyznaczonej do tego zatoczce w cieniu gór, zajrzenie do jaskini i lunch na drugiej z wysp Phi Phi. Ta była zamieszkała, z licznymi hotelami, barami, przystanią, do której przybijały łodzie i nieduże promy. Ruch znowu olbrzymi. Ale ponownie wystarczyło odejść kawałek dalej od centrum i robiło się spokojniej. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na snorkling. Rybek było tyle, że dało się je oglądać nawet z pokładu łodzi.

Do naszego Ao Nang dotarliśmy po 17. Pick up odwiózł nas do hotelu. Wieczorem wyszliśmy na kolację. Janek miał ochotę na hamburgera z frytkami. Był pyszny, niby z wołowiny z Australii… mhm może i tak, sądząc po cenie 😉 w tle leciał polski utwór zespołu „Strachy na lachy” 😉

Wracając do hotelu zahaczyłam o masaż, dziś wybrałam masaż głowy. Ależ było cudownie, odpłynęłam po 3 minutach. Jeden z lepszych jakie tu miałam. Oj będzie mi brakować tego po powrocie…

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.