Ferrata

 

Co to był za dzień!
Kiedy boisz się o własne dziecko, odkładasz na bok własne lęki. Janek bardzo chciał iść na ferrate. Nigdy nie był, miał trochę doświadczenia w parkach linowych. Mnie takie atrakcje zawsze przerażały. Ale bardziej przerażało mnie teraz puszczenie go samego w góry, więc zgodziłam się pójść z nim. Od około dwóch tygodni próbowaliśmy podłączyć się pod jakąś grupę, ale albo nie odpowiadał nam termin, albo miejsce. W Hiszpanii jesteśmy tylko na tydzień i mamy mocno obłożony grafik miejscami, które chcemy zobaczyć więc musieliśmy kombinować.

Trafiliśmy na świetną firmę LOCAL Experiences & Adventures, której udało się dołączyć nas do ekipy. I tym sposobem dziś ponownie zaliczyliśmy wczesną pobudkę. Wieczorem i w nocy strasznie wiało i bałam się, a może też w duchu trochę liczyłam na to, że atrakcja zostanie odwołana. O 6 rano napisałam smsa do organizatorów, ale otrzymałam odpowiedź, że wszystko zgodnie z planem. Głupio było zawieźć i ich i Janka więc oczywiście odpisałam, że jedziemy.

Nasza ekipa składała się z 7 osób plus przewodnik David. Ekipa międzynarodowa, była para z Niemiec, dwóch chłopaków z Francji i Brazylijczyk. Część doświadczona, część nie. Po godzinie jazdy z Nerji byliśmy na miejscu, w Zaffaraya. Pomiędzy dwoma pasmami gór, w dolinie, którą dawniej wypełniało jezioro, a dziś pola uprawne. Cisza, spokój, bezwietrznie, słonecznie. Nic tylko iść na ferraty 😂

David dobrał nam uprzęże, dał kaski i rękawiczki, krótki instruktaż i ruszyliśmy.
Było to moje pierwsze tego typu doświadczenie, nie ukrywam, że bałam się mega. Część trasy stanowiła jedynie wyzwanie fizyczne, jak pionowe podejścia, czasem spod nawisów, gdzie trzeba było używać głownie mięśni, by się podciągnąć, lub zrobić większy krok. Ale kilka przeszkód było dla mnie trudnych ze względu na mega lęk, pierwszą w życiu tyrolkę przejechałam z głośnym piskiem. Były też mosty, gdzie szło się po metalowej, chwiejącej się linie i coś na wzór ramienia stalowego wbitego w skałę, na którym trzeba było przelecieć na drugą stronę skały. To był kosmos strachu. Zamknęłam oczy i skoczyłam i stwierdziłam, że dalej ekipa będzie się martwić jak mnie dociągnąć na drugi brzeg. Szczęśliwie Jankowi udało się matkę, czyli mnie bezpiecznie przyciągnąć do brzegu 😉

Cała trasa trwała 3h, widoki super, ekipa świetna, wszyscy sobie pomagali, a najbardziej pewnie mi 😉
Po zejściu, David urządził nam piknik, chwila przy piwie, soku na odreagowanie stresów i przegadanie wrażeń. Później jego vanem ruszyliśmy do Nejri. Po drodze mijaliśmy uprawy awokado, mango, papai. W tle góry, część północnych szczytów ośnieżona.

Z Nerji już razem z rodzicami ruszyliśmy do Estepony, która jest naszą bazą na kolejne 4 dni. Dobra kolacja w fajnej knajpce przy brzegu wzburzonego morza dobrze zrobiła na koniec dnia.
Jutro jest szansa na trochę wolniejsze tempo. Ale zobaczymy jak to wyjdzie w praktyce…
#localexperiencesmalaga dzięki!

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.