Kolorowa Kenia

  • 15128864_10209453459045898_1127734354419194189_o
  • 15138410_10209453465486059_2132761080518776242_o
  • 15138578_10209453462605987_1549072798021499378_o
  • 15167459_10209453458245878_7023422956154082970_o
  • 15167525_10209453464166026_7536011153985038820_o
  • 15195898_10209453463406007_8990622034425761807_o
  • IMG_20161124_055525_HDR
  • IMG_20161124_113359_HDR
  • IMG_20161124_113755_HDR
  • IMG_20161124_135921_HDR
  • IMG_20161124_161634
  • IMG_20161124_161818_HDR

 

Samolot z Amsterdamu wyleciał z pół godzinnym opóźnieniem. Lądował też po czasie, ale tu nikt na to nie zwraca uwagi. Ken i Peter zgodnie z obietnicą czekali na nas przed lotniskiem. Tym razem nie w nowym, dużym Landcruiserze, a w starej rozgruchotanej Toyocie. Niby duże auto było na innym zleceniu… Po wymianie kasy i doładowaniu afrykańskiego numeru zabrali nas na śniadanie.

Bardzo fajne, zielone miejsce, na obrzeżach miasta, do którego mimo bardzo wczesnej pory jechaliśmy w dużym korku. Były to namiotowe lodge, z sanitariatami i gorącą wodą ulokowane w zielonym ogrodzie z basenem. Zjedliśmy, pogadaliśmy i chłopaki wywieźli nas na główną drogę, na której czekało już na nas zamówione przez nich matatu. Przypomnęliśmy sobie ubiegłoroczne podróżowanie po zatłoczonych drogach, w ścisku i hałasie muzyki lecącej z radia. Zaczęłam się zastanawiać czy Kenijczycy przypadkiem nie mają wrodzonej wady słuchu… Znów mijaliśmy stada zebr pasące się niczym owce przy drodze, biegające dzieciaki i dorosłych zarówno mężczyzn jak i kobiety leżących na poboczu jak popadnie. U nas zgarnęliby ich do izby wytrzeźwień, a tu tak się po prostu odpoczywa.

Pogoda w kratkę, raz słońce raz ulewny deszcz. Trafiliśmy na koniec pory deszczowej, dzięki temu wiele krzaków i drzew bajecznie kwitnie. Barwy są niezwykle nasycone, róże, pomarańcze, fiolety, czerwienie. Przy drodze było sporo prowizorycznych centrum ogrodowych i straganów z warzywami równie kolorowych. Obsługujące je dziewczyny nie zwracają już uwagi na przejeżdżających mzungu, ich uwagę skupiają komórki…
Postanowiliśmy zatrzymać się na pierwszą noc w Eldoret, w hotelu Mary Keitany. Budynek stoi w samym środku hałaśliwego Eldoret. Obsługa i jedzenie super, klimatu w hotelu niestety brak. Pokoje w lepszym stanie niż u Kisanga, choć przerwa między drzwiami a podłogą wystarczająca, by weszła przez nią mysz, a moskitiera odrywa się od sufitu… Mamy nadzieję spotkać się tu jutro z Mary, a potem albo pojedziemy do Stanleya Biwotta do Kapsabet, albo do chłopaków do Iten. Chwilowo jesteśmy skołowani 36h podróżą. Jeszcze zimny Tusker na schłodzenie emocji i sen.

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.