Obóz biegowy w Kapsabet

  • 15122873_10209461437685359_7683422063600788057_o
  • 15138455_10209461439685409_5043286852186949423_o
  • 15138493_10209461438965391_5990138600449979572_o
  • 15138532_10209461439885414_4301285223101865572_o
  • 15167466_10209461436325325_5167282788955772121_o
    Widok z hotelu Mary Keitany
  • 15259359_10209461436725335_1523600607553348059_o
  • IMG_20161125_124659_HDR
  • IMG_20161125_150235_HDR

 

Nie doczekaliśmy się dziś spotkania z Mary w Eldoret. Okazało się, że dzieci w Kenii mają teraz wakacje i ten czas Mary z rodziną spędza głównie w pobliżu Iten, gdzie ma drugi dom. Tam też trenuje więc będzie inna okazja do spotkania. Od rana było pięknie, ciepło i bezchmurnie. Niestety koło południa zaczęła się pogarszać pogoda. Manager hotelu zorganizował nam transport do Kapsabet. Początkowo nie mogłam zrozumieć, bo pytał czy chcemy mieć fun. W końcu z kontekstu rozmowy domyśliłam się, że chodzi mu o van. Do Kapsabet zawiózł nas brat męża Mary.

Jak tylko ruszyliśmy zaczęło lać. Pobocza zamieniły się szybko w czerwone strumienie. Nawet taka pogoda nie powoduje, że kierowcy włączają światła mijania… Przed wjazdem do Kapsabet minęliśmy dom i jednocześnie obóz treningowy maratończyka Stanleya Biwotta. Oraz bramę wjazdową do regionu Nandi z napisem: Source of Champions. Eldoret to ponoć Town of Champions, a Iten – to oczywiście Home of Champions. Dużo tych Champions, ale żadnego na miarę oczekiwań yacoola… Hotel, w którym w tej chwili jesteśmy ma najładniejszy pokój w jakim do tej pory nocowaliśmy w Kenii za trzykrotnie niższą cenę. Niestety mimo Wi-Fi zasięgu prawie nie ma. Po południu przyjechał po nas Stanley i zawiózł do swojego obozu. Dom całkiem sporych rozmiarów wybudował rok temu. Mieszka w nim około 15-20 chłopaków, z którymi wspólnie trenuje. Byli lekko zaskoczeni naszym widokiem. Siedzieli i oglądali, na sporych rozmiarów telewizorze, bajki animowane… W domu jest też kucharz, który gotuje dla całej grupy i nie biega. Yacool zasmakował w herbacie z mlekiem i cukrem. Ja ku wielkiemu zdziwieniu chłopaków poprosiłam o zwykłą czarną herbatę. Dostałam cały termos.

W jednym z pokoi była sala do ćwiczeń. Były tam też trzy łóżka do masażu i sprzęt do fizjoterapii. Zrobiliśmy z chłopakami nasz standardowy trening, koordynacja w statyce, wymachy. Było mnóstwo śmiechu, bo trudno było im to załapać. Na koniec zrobiliśmy im pulsing. Chłopak, którym bujałam zasnął. Po godzinie skończyliśmy zajęcia i przeszliśmy do pokoju dziennego, który pełen był ludzi i głośnej muzyki kalenji. Chłopaki z ukrycia robili nam foty i pewnie wstawiali na swoje fb. W planach mamy kolejne treningi w terenie. Niestety wiele zależy od pogody. Jest koło 22 i dopiero przestało padać. Stanley odwiózł nas do hotelu, a chwilę potem odwiedził nas Cornel ze swoją córką i półtorarocznym wnuczkiem, Princem. Rok temu był naszym kierowcą podczas wyprawy do Jeziora Wiktorii. Zaprosili nas do swojego domu na niedzielny rodzinny obiad. Mały Kalenjin po raz pierwszy widział białych ludzi. Mnie się wyraźnie bał, od Jacka tak nie uciekał.
Niektórzy nam zarzucili, że robimy za mało zdjęć słoniom… Znaleźliśmy jednego, nabitego w butelkę, za to świetnie się z nim pozuje. Yacool bardzo dobrze się tu czuje i można to poczuć. Po dwóch dniach „pachnie” jak Keniol…

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.