Betancuria

 

Rano wstaliśmy wcześniej i poszliśmy pobiegać. Znowu dobiegłam do latarni morskiej. W tamtą stronę z wiatrem i lekko w dół, wiatr na powrocie zapierał mi dech w piersiach.

Po 2 dniach eksploracji północnej części Fuerty przejechaliśmy na południe. Po drodze zatrzymywaliśmy się w małych miasteczkach i na licznych punktach widokowych. Specjalnie nie wybraliśmy jazdy autostradą, by więcej zobaczyć interioru wyspy.
Droga była cudowna. Niemal pusta, miejscami zupełnie prosta, jakbyśmy jechali wnętrzem olbrzymiej kaldery.
Potem zaczęła wić się między górami wulkanów. Widoki nieziemskie.
I ten wiatr – słynny, urywający głowę. Fuerteventura zdecydowanie zasłużyła na swą nazwę!

Zatrzymaliśmy się w dawnej stolicy, Betancuria. Nazwa pochodzi od nazwiska francuskiego żeglarza i odkrywcy Jean Bethencourt. Niewielka, urocza osada, bo nawet trudno nazwać ją miastem. Ale z dużą ilością drzew i zieleni.
Mijane miasteczka były jakby wymarłe, nigdzie nie było widać ludzi, dzieci. Cisza i pustka. Może w wakacje byłoby tu więcej turystów?

Na kolejne dni na bazę wybrałam Costa Calma. To zdecydowanie bardziej turystyczne miejsce. Olbrzymie piaszczyste plaże.
Nasze mieszkanie znajduje się w dużym apartamentowcu, kilka km poza miastem, na olbrzymiej wydmie. Dojazd szutrową drogą. Widoki niczym nieprzesłonięte na ocean.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.