Teneryfa (3) – nieudany atak na szczyt i malowany stadion

 

Dzień 4 – 8.12
W dzisiejszych czasach trzeba choć trochę znać się na technice, by sobie w życiu radzić… Nasze komórki pokazują wciąż różne czasy i nigdy nie wiemy, która tu jest godzina. Generalnie jesteśmy na wakacjach i nie ma to większego znaczenia, ale akurat wczoraj musieliśmy być o 8:30 pod kolejką na wulkan Teide. Nasze komórki pokazują czasami dwa różne czasy, lokalny i Polski i wtedy oczywiście nie ma problemu, ale pokazują też czasem tylko jeden i to czasem ten lokalny, a czasem polski i wtedy jest dezorientacja 😉

Wczoraj nastawiliśmy w obu telefonach budzik na 6 rano, by ze spokojem wstać i nie spiesząc się dojechać w góry. Wyrwani ze snu w środku nocy, wypiliśmy szybko herbatę, spakowaliśmy wszystkie ciepłe ubrania i poszliśmy do auta. W nim jest jedynie dobrze zawsze działający zegar z czasem lokalnym… I okazało się, że zamiast godziny 7 jest dopiero 6… Ale nie chciało nam się już wracać do pokoju, ruszyliśmy więc.

Tym razem wybraliśmy inną drogę, mniej stromą choć przez to z licznymi serpentynami. Dojazd z Icod pod wulkan zajął nam niecałe półtorej godziny. Dopiero na miejscu zaczęło trochę świtać. W takim półmroku zbocza wulkanu wyglądały bardzo złowrogo. Można było poczuć jego surowość i niewątpliwą siłę. Zatrzymaliśmy się na kilku punktach widokowych, mocno wiało i temperatura z 22 stopni na dole, tu spadła do 8.

Zatrzymaliśmy się na parkingu niedaleko kolejki, bo szlabany by podjechać bliżej były zamknięte. Poszłam się zorientować co się dzieje, wisiał na nich napis, że droga ze względów bezpieczeństwa jest zamknięta zarówno dla pieszych jak i dla aut. Po chwili przyjechali inni turyści i ustawili się w kolejce pod szlabanem. To byli Hiszpanie, którzy od poniedziałku tu przyjeżdżają i próbują wjechać na wulkan, ale niestety ze względów pogodowych wciąż jest to niemożliwe. Tak było i dziś. Ponieważ miałam wcześniej wykupione bilety, dostałam smsa, w którym napisano, że dziś kolejka nie będzie działać. Mogę rezerwację przełożyć na inny dzień albo skasować. Pracownik parku powiedział, że teraz jest okres mocniejszych wiatrów w górach i trudno przewidzieć kiedy pogoda się poprawi. Dostałam od pana mapkę, na której zaznaczył mi kilka ciekawych szlaków i postanowiliśmy pochodzić po okolicy.

Miejsce jest niesamowite. Rozległe pola lawy, skalne ostańce, pojedyncze rośliny, w tym „szkielety”, które latem są piękne czerwone. Widoki nieziemskie! Jak starczy nam czasu wrócimy tu jeszcze, bo szlaków jest sporo do przejścia. Oczywiście ścieżki ocenialiśmy też pod kątem biegania, na niektórych można by było spokojnie truchtać, i to na wysokości ok 2000 m npm.

Wysmagani wiatrem zjechaliśmy krętą drogą do najwyżej położonego miasteczka na wyspie, Villaflor. Mała mieścina z kościółkiem i niewielkim placem, z widokiem na ocean.
Ale kolejnym punktem kluczowym tego dnia miało być Arico Viejo, gdzie wg googla znajduje się stadion lekkoatletyczny. Droga do niego to była droga przez mękę, tysiące zakrętów i miałam wrażenie, że nigdy tam nie dotrzemy… Po 2h jazdy dotarliśmy do celu. Stadion okazał się totalną porażką, obiekt był bardzo zaniedbany, ale przede wszystkim zamiast tartanu był pomalowany beton.

Mocno rozczarowani ruszyliśmy nad ocean, mieliśmy ochotę już tylko się położyć. Ta strona wyspy, wschodnia jest bardziej przemysłowa, pustynna, jak dla nas brzydsza. Dojechaliśmy do stolicy, Santa Cruz. Bardzo duże miasto i przynajmniej jego część nadmorska okropnie brzydka. Wielki port przeładunkowy, kontenery, wielkie żurawie, silosy z paliwem i inne industrialne ustrojstwa. Przy brzegu olbrzymie wycieczkowce. To zdecydowanie nie nasze klimaty. Za miastem znajduje się mniejsze miasteczko, wtopione w zbocza gór, San Andres. Tu jest też słynna złota plaża, Playa de Teresitas, z usypanym sztucznie piaskiem z Sahary. Wzdłuż plaży rosną palmy, na plaży sporo ludzi. Nas nie zachwyciła, dużo bardziej podobają nam się czarne małe plaże i zatoczki po wschodniej stronie. Ale byliśmy mocno zmęczeni jazdą więc chcieliśmy już odpocząć gdziekolwiek. Usypałam sobie starym zwyczajem poduszkę z piasku i zaległam. Miło było poleżeć trochę. Na kolację pojechaliśmy do Garachico. Super małe miasteczko niedaleko Icod. Knajpki nad brzegiem oceanu, wąskie uliczki, klimatyczna zabudowa. To jest to!

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.