Londyn na szybko
Londyn w przelocie.
4 rano pobudka. Dopakowałam ostatnie rzeczy do plecaka, buty do biegania i można lecieć. O ile pakowanie na pięciotygodniowe wyprawy do Kenii mam już opanowane, o tyle spakowanie plecaka na tydzień w Walii stanowił spore wyzwanie. W planie feryjna wizyta u kuzynki i jej rodziny.
Lot z Ławicy do Londynu Stansted to niecałe 2h. Szybko zleciało. Niestety o tej samej porze przyleciało kilka samolotów i do kontroli paszportowej czekaliśmy ponad godzinę. Potem kupno biletów na autobus, którym pojechaliśmy w kierunku centrum Londynu. Umówiłam się z Gosią, koleżanką z dawnych lat podstawówki, która tam mieszka, że przechwyci nas na pierwszej stacji i w skrócie pokaże parę londyńskich atrakcji. Super było spotkać się po latach, odnowić kontakt, pogadać i razem połazić.
Najpierw był przejazd metrem z przystanku Golders Green do London Bridge. To dużo lepszy pomysł niż pchać się do centrum autobusem. Mimo wczesnej pory na drogach i tak były spore korki. Ja ostatnio jechałam metrem, też w Londynie, ponad 20 lat temu. Dla Janka była to nowa atrakcja.
Rzut okiem na Tower Bridge, Tower of London i najwyższy w Europie Zachodniej budynek. Później spacer przez City, finansową dzielnicę w kierunku Katedry St. Paul. Wszędzie biegacze i faceci w garniturach, ci może nie biegali, ale za to dość szybko zmierzali do swoich biur. Straszny hałas, rozmawialiśmy niemal krzycząc do siebie. Dużo ulic rozkopanych i budynków w rusztowaniach, które psują trochę widoki. Stare budynki z charakterem obok górujących nad nimi nowoczesnymi, szklanymi konstrukcjami.
Wszędzie mijały nas czarne taksówki i piętrowe czerwone autobusy. Przejazd nim miał być ostatnim punktem programu, ale Janek nie mógł się już doczekać. Wskoczyliśmy więc do pierwszego lepszego i pojechaliśmy do stacji Waterloo. Oczywiście siedzieliśmy na górze, w pierwszym rzędzie. Perspektywa takiej jazdy jest taka jakbyśmy mieli za chwilę potrącić przechodnia, zahaczyć o lampę czy też wjechać w tył innego pojazdu. Dziko.
Z Waterloo poszliśmy piechotą nad brzeg Tamizy, gorąca czekolada i spacer wzdłuż rzeki do Big Bena. Ten też niestety w trakcie remontu, rusztowania mają go niby zakrywać przez 4 lata. Przeszliśmy na drugą stronę mostem, na którym niedawno miał miejsce tragiczny zamach terrorystyczny. Nieopodal London Eye powoli zataczało swoje koło. Był też i Szkot grający na kobzie.
Na koniec Trafalgar Square z National Gallery w tle, lwami i rzuconym do fontanny na szczęście angielskim groszakiem. A nawet i dwoma. Hop do autobusu i przejazd na Victoria Bus Station. Stąd mieliśmy autobus do Cardiff w Walii. Dzięki Gosi sprawnie udało się liznąć kilka z londyńskich atrakcji. Może uda się kiedyś przyjechać na dłużej i wtedy nacieszyć się bardziej ich poznawaniem.
Megabus dowiózł nas do stolicy Walii w 4h. Mieliśmy lekki poślizg, bo ponad godzinę wyjeżdżaliśmy z Londynu. Aga już na nas czekała na stacji końcowej. Po 15 minutach byliśmy już u niej w domu. Co mi się rzuciło w oczy, to ogromne podbiegi jakie można tu robić! Teren jest bardzo pagórkowaty, a samo Caerphilly przypominało mi górski kurort, pełen niskich zabudowań wzdłuż głównej drogi, kolorowych wystaw i knajp. Trochę jak nasza Szklarska. Rano zweryfikuję mój nocny ogląd.