Madera – Pico de Areiro
W czerwcu słońce na Maderze wschodzi o 7 i zachodzi o 21. Więc dzień jest całkiem długi, a Madera daje olbrzymie możliwości aktywnego wypoczynku.
Rano pojechaliśmy na najdalej na wschód wysunięty Półwysep św. Wawrzyńca. Drogi na Maderze, zwłaszcza te mniejsze, lokalne są bardzo kręte i wąskie. Czasem mam wrażenie, że jedziemy pionowo w górę. Podziwiam tutejszych kierowców, zwłaszcza widząc niektóre zaparkowane auta w takich miejscach, że to prawdziwy majstersztyk. Główne drogi często prowadzą tunelami, wydrążonymi w skałach.
Dojechaliśmy na półwysep przed 9. Aut na parkingu przy drodze trochę już stało i na wijącym się przez półwysep szlaku widać było mszerujących pojedynczych turystów. Świetna ścieżka wśród pięknych widoków. Słońce i wiatr trochę miejscami urywający głowę. Doszliśmy do końca szlaku, gdzie była nieduża knajpa. Z tego miejsca oferowano wycieczki na obserwację delfinow i wielorybów. Poszliśmy jeszcze kilkaset metrów mocno pod górkę. Widać że był tu dawniej poprowadzony szlak, resztki stopni i barierek. Teraz była informacja, by dalej nie iść, ale że wszyscy szli, to poszliśmy i my.
Od domku prowadzi krótka trasa, która potem łączy się z głównym szlakiem. Dalej do parkingu wraca się tą samą drogą. Była godzina 11 i na szlaku tłumy ludzi. Całe grupy, dużo Polaków. Dobrze, że już wracaliśmy, bo trekking w takim tłumie nie byłby już tak przyjemny. Wzdłuż ulicy mnóstwo zaparkowanych aut.
Postanowiliśmy pojechać poleżeć na plaży, chwilę odpocząć i obmyślić plan na dalszą część dnia. Zjechaliśmy do pobliskiego Machico. Była tu usypana piaszczysta plaża. Woda zimna jak w naszym Bałtyku, ale kilka osób się kąpało. Leżąc na plaży obserwowaliśmy startujące z pobliskiego lotniska Funchal samoloty. Na wysokości plaży wszystkie wykonywały mocny skręt w prawo w kierunku oceanu. Zjedliśmy pyszną rybkę, danie narodowe Madery, pałasza. Podany był z bananem i w sosie z marakuji. Ciekawe połączenie.
Nie mogliśmy się zdecydować gdzie pojechać dalej. Jak się patrzy na mapę, to jest tu tyle punktów widokowych i lewad, że trudno coś wybrać 😉
Stanęło więc na szczycie Pico de Areiro. Można tam podjechać autem, a my w nogach czuliśmy wcześniejszy trekking.
Droga znów kręta, w głąb wyspy, częściowo ta sama, którą jechaliśmy wczoraj. Na wysokości ok 1000m mpm wjechaliśmy w chmury, zero widoków, temperatura spadła do 11 st. Ale wystarczyło wspiąć się jeszcze trochę w górę i znaleźliśmy się ponad chmurami.
Pico de Areiro (1818 m npm), to prawdziwa petarda, o ile chmury odsłonią szczyty. Przy parkingu jest knajpa, z jej tarasu można podziwiać widoki. Jest tu też obserwatorium astronomiczne.
Z tego szczytu prowadzi chyba najbardziej znany szlak na najwyższy szczyt wyspy – Pico Ruivo (1862 m npm). Od jakiegoś czasu jest zamknięty, dostępny tylko odcinek o długości ok 1200 m. Oczywiście poszliśmy się nim przejść. Wąska ścieżka, w pewnym momencie idzie się granią o szerokości ok metra, po obu stronach przepaście. Przypomniałam sobie, że mam lęk wysokości. 😉 Chmury dodawały magii temu miejscu, no i niemal brak ludzi.
Kilka razy przeszłam ten najbardziej spektakularny odcinek. Wróciliśmy do punktu startu. Miejsce było tak piękne, a wciąż zmieniający się układ chmur nadawał mu w każdej minucie inny wygląd. Długo patrzyliśmy na góry podziwiając widoki w pełnym słońcu.
Niektórzy przyjeżdżają tu na wschód lub zachód słońca. Może i my tu jeszcze wrócimy.