Majorka – Formentor
Koniec wyjazdu zbliżał się wielkimi krokami. Po wczorajszym dniu pełnym jazdy po wyspie dziś obiecaliśmy sobie, że w końcu poleżymy na plaży. Na naszej plaży, którą mamy 5 metrów od hotelu. Ale obudziliśmy się rano i zaczęło nas korcić, by coś jeszcze zobaczyć. No dobra, mnie zaczęło korcić, ale yacool jakoś szczególnie nie oponował 😆
Spojrzałam na mapę i przypomniałam sobie, że niedaleko od nas znajduje się uroczy półwysep Formentor, z latarnią morską i pięknymi widokami. Google pokazał mi, że dojazd tam zajmie pół godziny. Oczywiście w praktyce było dwa razy dłużej, bo niedokładnie zaznaczyłam punkt docelowy.
Decyzja czy jedziemy musiała być szybka. Nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami podróżowania wśród tłumów kolarzy, nie mieliśmy ochoty ponownie się w to pakować. Skoro droga na skraj półwyspu miała być górska i obfitująca w spektakularne widoki, to byliśmy pewni, że to kolejna ulubiona trasa rowerzystów.
Yacool wziął zimny prysznic na pobudzenie i pojechaliśmy. Jadąc wzdłuż wybrzeża znaleźliśmy idealnie płaski odcinek drogi. Można by tu wcześnie rano biegać po ścieżce rowerowej, zanim ruch na niej się wzmoży.
Dobrze przypuszczaliśmy. O 9 rano droga na Cap Formentor była jeszcze w zasadzie pusta. Widoki super. W wyższych partiach pasły się kozy. Poboczne punkty widokowe zostawiliśmy sobie do zobaczenia w drodze powrotnej. Czytałam, że pod latarnią morską jest bardzo mały parking, raptem na kilka aut. Jak jest dużo ludzi trzeba parkować wzdłuż wąskiej drogi dojazdowej i potem kombinować z nawracaniem. Nam udało się dojechać, gdy parking był w połowie pusty. Dzięki temu mogliśmy cieszyć się spokojnym podziwianiem okolicy. Wypiliśmy kawę i zjedliśmy po ciachu. Majorka ponownie zaczęła nam się podobać 😃
Po pół godzinie na górze był już tłum turystów, aut i kolarzy. A kolejni wciąż dojeżdżali. Zwolniliśmy stolik i zaczęliśmy zjeżdżać. Mijaliśmy tłumy jadących pod górę rowerzystów i aut , które próbowały między nimi lawirować. Bardzo się cieszyliśmy, że udało nam się tego uniknąć.
Dziś nie było takiego czystego nieba jak dzień wcześniej. Mimo to było bardzo ciepło. Ok 7-8 rano jest w granicach 13-15 stopni, później temperatura szybko rośnie, w południe jest ok 22-25 st.
W końcu dotarliśmy na naszą plażę. Delikatny żółty piasek, bardzo płytka i ciepła woda. Idealne miejsce dla rodzin z dziećmi. Wzdłuż plaży promenada, restauracje wszelkiego typu. Dużo jest tu knajp serwujących włoską kuchnię. Dalej, w głębi lądu była ulica, która łączy Port de Alcudia z kolejną miejscowością – Can Picafort. Wzdłuż całej drogi raczej niska zabudowa, hotele i apartamenty, wynajem rowerów i aut i setki sklepów. Typowa miejscowość nadmorska.
Po 2h leżenia na plaży zaczęło mi się już trochę nudzić 😉 Plaża to nie moja bajka. Najpierw poszłam więc na spacer brzegiem morza. Doszłam do molo, zrobiłam kilka zdjęć. Wracając zauważyłam, że promenadą biegają pojedyncze osoby. Była pora obiadowa i nie było na niej tłumów. Stwierdziłam, że to świetny pomysł, też sobie pobiegam 😉 Poszłam szybko do hotelu się przebrać i ruszyłam. Promenada całkiem fajna, ale krótka, może ze 2km. Potem w jej miejscu były kamienne duże kafle bardzo krzywe i częściowo zasypane piaskiem z plaży. Ostatni fragment to leśna ścieżka, która niestety szybko się skończyła. Miałam do wyboru biec dalej wzdłuż ulicy lub zawrócić. Nie chciałam biec w spalinach aut więc zawróciłam w kierunku yacoola. Z przyjemnością położyłam się w morzu dla schłodzenia. Zaspokoiłam swoją dzienną potrzebę ruchu i mogłam dalej leżeć.
Zbliżała się godzina startu biegu na 10.000 m w Olkuszu w ramach Mistrzostw Polski. W zawodach startował Sebastian, Jacka podopieczny. Wróciliśmy więc do hotelu, by spokojnie obejrzeć transmisję. Cóż to były za emocje i wielka radość z wywalczonego brązowego medalu! Idealne zakończenie naszego urlopu 😊