Kolumbia – fabryka galaretek

 

Wieczorem na piwie zapytałam Andresa, naszego lokalnego przewodnika czy nie chce iść ze mną pobiegać rano. On co prawda mówił, że głównie jeździ na rowerze, organizuje też rowerowe tripy, a biega raczej sporadycznie, ale niespodziewanie chętnie się zgodził.
Nastawiłam budzik, by nie zaspać, ale gdy zadzwonił o 6 włączyłam drzemkę, i potem kolejną. Na następnej jednak wstałam, bo mimo, że niedowierzałam, że przed hotelem będzie czekał Andres, to jednak głupio by mi było, gdyby jednak był. A on faktycznie był! 🙂

Pobiegliśmy tą samą drogą, co ja wczoraj. Gdy zegarek pokazał mi 2km chciałam zawracać, a Andres dopiero się rozkręcał. Mi na górkach tętno wskoczyło na ponad 170, jego utrzymywało się poniżej 140! No ale, on na co dzień mieszka w Bogocie, na 2600 m npm więc ma zupełnie inną aklimatyzację. Przebiegłam jeszcze kawałek i zawróciłam, on pobiegł dalej. Gdy byłam już blisko hotelu oglądałam się za siebie, czy już biegnie. Nie było go widać, więc zawróciłam i potruchtałam w jego kierunku. Spotkałam go na górce, szedł 😉 haha, więc jednak i jego trochę ruszyło.

Śniadanie, szybki przegląd służbowych maili i najpilniejszych tematów i biegiem pakowanie, bo dziś opuszczaliśmy Villa de Leyva. Zdecydowanie doba mogłaby mieć kilka godzin więcej.

Dziś jechaliśmy dalej na północ, do regionu Santander. Po drodze piękne górskie widoki, zielone wzgórza, niewielkie miasteczka. Zatrzymaliśmy się w jednym z nich. Ten rejon słynie z wyrobu owocowych galaretek z guayany. Mieliśmy umówioną wizytę w fabryce, rodzinnym biznesie, gdzie dokładnie pokazali nam cały proces produkcji. Potem zakupy słodyczy i jeszcze szybki trip w palarni kawy, gdzie wizyta miała podobny przebieg.

Na chwilę zatrzymaliśmy się w Socorro. Spacer po centrum, z katedrą, niewielkim parkiem przed nią, w którym wolne popołudnie spędzali lokalsi. Przyglądali nam się z zaciekawieniem, turyści rzadko tam zaglądają. Większość sklepów była z produktami po prostu codziennego użytku, a nie pamiątkami jak to miało miejsce w poprzednich miejscach. Weszłam do sklepu i kupiłam sobie strój kąpielowy siląc się na komunikację po hiszpańsku. Obie młode ekspedientki nie mówiły po angielsku. Kolejny raz postanawiam wrócić do nauki hiszpańskiego. Na studiach miałam przez dwa lata, sporo rozumiem, gdy słucham rozmów, ale trudniej coś powiedzieć.

Na wieczór dotarliśmy do kolejnego pięknego miejsca, Barichara. Już po zmroku pokręciliśmy się po brukowanych uliczkach szukając knajpy, by napić się piwa. Ostatecznie kupiliśmy piwo i wypiliśmy siedząc jak miejscowi na wysokim krawężniku. Niewiele potrzeba, by było dobrze. 😆

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.