Malta i Gozo dzień 4
Dziś postanowiliśmy trochę pojeździć po Malcie. Tak nam się podoba na Gozo, że wcześniej nie chciało nam się ruszać na eksplorację Malty. W drodze na prom zajechaliśmy do Victorii, stolicy wyspy Gozo. Poszliśmy na cytadelę. Wysokie mury, wąskie uliczki, ruiny dawnych zabudowań, stara katedra, pomnik Jana Pawła II, widok na położone u podnóża miasta doliny, zatoki i wzgórza. Za namową chłopaków kupiłam sobie wełnianą, ręcznie robioną narzutkę. Przydała się, bo dziś mieliśmy piękne słońce i silny wiatr.
W porcie od razu wjechaliśmy na prom. Janek zauważył, że są tu trzy promy, które non stop kursują między Gozo, a Maltą. Wyszliśmy z Młodym na górny pokład, wiało tak mocno, że na przedzie statku trudno było ustać.
Po przypłynięciu na Maltę najpierw pojechaliśmy zobaczyć wioskę Popeya. Drewniane domki nad błękitną zatoką. Kręcono tu film o przygodach tego marynarza. Następnie trzy zatoki, oddzielone od siebie kawałkami lądu. Tak nam się tam spodobało, że siedzieliśmy na plaży ciesząc się słońcem z dobre 3h. Ja przeszłam się wzgórzami, by zobaczyć ostatnią z zatok. Wzgórza pachniały kwiatami. Janek wskoczył do wody, twierdził że była cieplejsza niż wczoraj na Comino. Ja zamoczyłam nogi, ale nie wyczułam większej różnicy temperatur. Potem chłopaki zajęli się rzeźbieniem w kamieniu. Kamieni na plaży było sporo więc mieli zajęcie na godzinę. Dziś poczuliśmy klimat nadmorskich wakacji. Było zakopywanie w piasku i zamki z piasku.
Bardzo chciałam zobaczyć Mdinę, miasto ciszy na Malcie. Nieduże miasteczko, schowane za wysokimi murami, z zakazem ruchu samochodowego i rowerowego. Tu były prawdziwie wąskie uliczki, niczym labirynty. Ledwo mieściła się w nich mała bryczka. Latem przy dużym upale taka zabudowa z pewnością daje przyjemny chłód.
Nie wystarczyło nam już czasu, ale chyba i chęci na zwiedzanie stolicy, Valletty. Może jutro przed odlotem tam podjedziemy, a jak nie, to jest to powód jeden z wielu, by tu jeszcze przyjechać. Janek nalegał na kolację w zatoczce Xlendi, gdzie byliśmy przedwczoraj. Nam też tam się bardzo podobało. Kelner nas pamiętał i tym razem Janek dostał swoje danie także po 5 minutach. Sam je sobie zresztą zamówił. Fajnie, bo wykorzystał kilka zwrotów, które ostatnio przerabiał na angielskim.
Z mojej listy miejsc do zobaczenia w ciągu tych kilku dni udało się zrealizować prawie wszystko bez dzikiego pędu. Biorąc pod uwagę naszą specyficzną ekipę jestem zadowolona bardzo.