Playa de Cofete
Najpiękniejsza plaża na Fuercie.
Mega mi się tu podoba! Niby nie ma drzew, zieleni, tego wszystkiego do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Ale są za to, a może właśnie dzięki temu olbrzymie przestrzenie i widoki po horyzont.
Kładziemy się spać coraz wcześniej. Pamiętam jak się kiedyś mówiło o małych dzieciach, że jak cały dzień spędzą na dworze, to potem z nadmiaru tlenu padają wieczorem jak muchy. To my tak wlasnie mamy 😆Ale dzięki temu wstajemy na wschód słońca, który o tej porze roku jest tutaj ok 7:30. Nasz apartament wychodzi na wschód więc poranki mamy cudowne.
Poszłam pobiegać po szutrowych ścieżkach, trudno znaleźć płaski odcinek. Yacool poszedł na plażę zrobić swój trening. Dobiegłam do niego i wskoczyłam do oceanu. Tak mogłabym zaczynać każdy dzień.
Dziś yacool chciał zrobić rekonesans szlaku na najwyższy szczyt wyspy, Pico de la Zarza. Ustawił nawigację i ruszyliśmy. Dojechaliśmy do końca autostradą, która ciągnie się z północy na południe Fuerty. Minęliśmy pierwsze prawdziwie duże, turystyczne miasto Morro Jable. Olbrzymie resortowe hotele, butiki znanych projektantów, promenada. Już wiemy, gdzie kumulują się turyści 😉
Skończył się asfalt i dalej jechaliśmy szutrem. Z lewej strony ocean, z prawej góry, droga kręta. Dotarliśmy do przełęczy. Co za widok! Czytałam wcześniej kiedyś o plaży Cofete, ale jakoś zapomniałam o niej. A teraz mieliśmy ją w całej okazałości. Krętą drogą zjechaliśmy na zachodnią stronę wyspy. Dotarliśmy do końca wg nawigacji, pod Casa de Winter, gdzie było nieczynne muzeum.
Wysiedliśmy, by się rozejrzeć za początkiem szlaku. Ale nic nie było, żadnej tabliczki. Nie działała też nawigacja, by sprawdzić cokolwiek.
Poddaliśmy się, ale prawdę mówiąc plaża przed nami była tak piękna, a góra wydawała się tak wysoka i stroma, że brak szlaku jakoś bardzo mnie nie zmartwił 😄
Zalegliśmy na plaży. Mnie nosiło i z tego piekna nie mogłam usiedzieć z miejscu, więc chodziłam w tą i z powrotem i angażowałam yacoola w niekończące się sesje foto 😆
Fale dla mnie były olbrzymie. Kolor wody obłędny. W połączeniu z jasnym piaskiem i szczytami wulkanów jeden z najpiękniejszych widoków w moim życiu.
Do tego niemal pusto. Mega silny wiatr zacinał drobnym piaskiem.
To był nasz pierwszy taki leniwy dzień.
Wracając skręciliśmy jeszcze w drogę prowadzącą na koniec wyspy do latarni morskiej.
Na koniec zatrzymaliśmy sie na obiad nad brzegiem oceanu w Morro Jable. Tu było bardzo gwarno, pierwszy raz na wyspie widziałam tyle ludzi w jednym miejscu. Zaczęłam zamawiać jedzenie, a kelner przerwał mi mówiąc, że to za dużo. Ja na to, że nie chcemy dania głównego, a tylko same przystawki. I że tak ma być, bo jestem głodna. On uparcie, że stół jest za mały i że się nie zmieści. Więc że będzie musiał donosić na raty. No ok, zgodziłam się.
Gdy przyniósł pierwsze 3 dania zrozumiałam, co miał na myśli… najedliśmy się na maksa, a on na całe szczęście zapomniał o kolejnych potrawach 😂