Wodne safari suchą stopą
Dzisiejszy dzień niespodziewanie okazał się dniem pełnym wrażeń. Plan był taki, by z samego rana pójść na plażę, zanim jeszcze upał zacznie się na całego. Potem przed południem mieliśmy zejść ze słońca, zjeść lunch i być gotowymi na 14 na wycieczkę do Marafa, miejsca zwanego inaczej Hell’s kitchen. Jednak Janek spał do 9, a ja nie miałam sumienia go budzić, w końcu to są wakacje. Nad ocean dotarliśmy po 10. Zaskoczył nas mega odpływ wody, która cofnęła się o około 300 m, a może i więcej. Można było dojść suchą stopą do wszystkich pobliskich wysepek.
Yacool z Michałem zostali na plaży, a ja z Jankiem wybraliśmy się na spacer. Szybko dołączyło do nas dwóch lokalnych chłopaków. Zaczęli prowadzić nas po płytkiej wodzie i co chwila pokazywali różne rybki. Na początek zaserwowali nam ball fish, rybę faktycznie okrągłą jak piłka. Była też rozgwiazda, morski ogórek, ostrygi. Inny chłopak przechodził obok nas z upolowanymi ośmiorniczkami. W jednym z małych głębszych zbiorników Janek karmił murenę. Trzymał też w ręce kilkunożne stworzenie, które Kenijczycy nazywają waka-waka, od tańca Szakiry, która wykonuje podobne ruchy jak to żyjątko. Sporo było też dużych, czarnych jeżowców. Zobaczyliśmy też lwie kraby, ale raczej niejadalne ( miejscowi polują na kraby mangrowe), skaczące żabie ryby, małe kolorowe rybki chowające się w zielonym anemonie. W oddali, za kolejną rafą był już otwarty ocean. Widzieliśmy z oddali łodzie z turystami, którzy wypłynęli na poszukiwanie delfinów. Wyłaniające się grzbiety widzieliśmy i my, choć z dużej odległości.
Na koniec zaszliśmy na Love Island. Swoją nazwę zawdzięcza piaszczystej plaży, która w czasie przypływu formuje się na kształt serca. Pełna była głośnych Włochów, w tle leciały włoskie szlagiery Toto Cotugno.
Dałam chłopakom spory napiwek. Naprawdę świetnie się spisali organizując nam niemal dwugodzinny spacer po mieliźnie. Sami, w życiu byśmy tyle nie zobaczyli. To takie wodne safari na piechotę. Nieźle zmęczeni wróciliśmy na plażę, gdzie w cieniu palmy, sącząc mleko z kokosa odpoczywał yacool. Zebraliśmy się do domu, bo za godzinę mieliśmy jechać do Hell’s kitchen na kolejną dawkę wrażeń.