Kolumbia – wystrzałowy dzień
Dziś o 6 rano wygoniło nas z łóżek trzęsienie ziemi! Ależ to dzikie uczucie, najpierw myślałam, że to burza, taki był odgłos, ale trwało za długo. Wyskoczyłam z łóżka, ziemia się trzęsła, uczucie jakbym była pijana, a nic nie piłam wieczorem.
Wszystko trwało na tyle długo, że miałam mnóstwo myśli. Najpierw prawie wyskoczyłam naga na hotelowe patio, potem chciałam się zawinąć w kołdrę, ale była za wielka i za ciężka. Później w nerwach szukałam ubrań. I zanim się ogarnęłam, wszystko zdążyło się uciszyć. Ale było to najsilniejsze od ponad 20 lat trzęsienie w tym regionie – 5,6 w skali Richtera.
Wszyscy goście hotelu wyszli zaniepokojeni na patio. Obsługa sprawdziła czy były jakieś uszkodzenia. Na szczęście nie. Tu zdarzają się trzęsienia ziemi, ale z reguły są dużo słabsze. Po pół godzinie wszyscy wrócili do swoich zadań, zachowując się zupełnie normalnie, jakby nic się nie stało. To trochę mnie uspokoiło, w końcu oni żyją tu na co dzień. Ale serce długo mi jeszcze waliło.
Na dziś mieliśmy zaplanowany spacer po słynnej Cocora Valley. To jedna z największych atrakcji Kolumbii, zarówno dla turystów jak i miejscowych. Spod hotelu przeszliśmy na główny plac miasteczka i ruszyliśmy kolorowymi jeepami. Dookoła piękne, zielone wzgórza. Wysiedliśmy na parkingu i ruszyliśmy na szlak. Jest kilka opcji, krótszych i dłuższych. My poszliśmy na trzy punkty widokowe, po drodze przewodnik opowiadał nam o palmie wojskowej, z której słynie dolina. Jest to największa palma na świecie i występuje tylko w Kolumbii. Jest jej symbolem, znajduje się na banknotach. Najwyższe okazy mają ponad 60 metrów. Teren doliny jest jak zaczarowany. Trawa, na której pasą się zwierzęta przygryziona równo niczym kosiarką. Piękna, soczysta zieleń i wysokie pnie, a w zasadzie łodygi, bo to gatunek zaliczany do traw, a nie drzew.
Sporo turystów, przemierzających dolinę na piechotę, konno lub po prostu siedzących na trawie i cieszących się pięknem tego miejsca. Na niebie szybowały kondory. Nie spiesząc się, z licznymi postojami pochodziliśmy po dolinie. Potem ponownie jeepami wróciliśmy do miasta, po drodze zatrzymując się na lunch.
W miasteczku czas wolny, na poszwędanie się wąskimi uliczkami, pełnymi sklepików z wyrobami tradycyjnymi, kawą z której słynie tej rejon i innymi pamiątkami.
Wpadłam do hotelu z drobnymi zakupami, które nie wiem jak upcham na jutrzejszy lot w plecaku. Spotkałam Arka, który wrócił ze spaceru na pobliskie wzgórze. Też chciałam tam podejść, ale mam ciągły niedoczas. Spojrzałam na zegarek i oszacowałam, że jak potruchtam, to w pół godziny powinnam się wyrobić na czas kolejnej zbiórki. Ze wzgórza rozciągał się widok na dolinę. Było tam dużo młodzieży, po prostu siedzącej i patrzącej na zapadający zmrok nad miastem. Wróciłam inna drogą, po stromych schodach i biegiem do hotelu. Szybki prysznic i wymarsz.
Najpierw poszliśmy na pyszne lody domowej roboty o niecodziennych, typowych dla Kolumbii smakach tutejszych owoców. Były naprawdę genialne! A potem zaszliśmy do lokalnej knajpy na grę „tuje”.
Knajpa wyglądała jak stodoła. Trzeba było zapłacić 5000 peso (5 zł ) za wejście i kupić coś do picia. W lokalu było kilka stanowisk do tej gry. Gra polega na rzucaniu kamieniami, trochę przypominającymi krążki do hokeja w ułożone pod skosem na glinianym podłożu papierowe trójkąty zawierające w sobie kapiszony. Te kartki leżą lekko wciśnięte w podłoże na podkowie. Gdy odpowiednio mocno i celnie się w nie trafi kapiszon strzela głośno i z dymem. Super zabawa, ale wcale nie taka łatwa. Kilka razy zdarzyło się, że ktoś wcelował w papierową kartkę, aby zbyt lekko i kapiszon nie wystrzelił. Punkty zdobywa się za trafienie w środek podkowy, za wystrzał kapiszona, albo jak w rundzie nikomu się nie uda za rzucenie najbliżej środka. Mi się udało wcelować raz w sam środek, w sumie zdobyłam 8 punktów i wygrałam 🙂
Idę spać licząc na to, że dzisiejsza noc będzie spokojna…
Końcówka nocy . Budzi mnie i koleżankę w pokoju trzęsienie .Koleżanka pyta” co to jest”? Ja odpowiadam ze stoickim spokojem „trzęsienie ziemi”.Obserwuję leżąc w łóżku trzęsące i drgające nadzwyczaj mocno ściany, odskakujące od ściany lustra, skakanie filiżanki.
Emocje odczułam później. Nigdy więcej takiego przeżycia. Mimo to będę nadal zwiedzać te strony.
Halinko, podziwiam Twój stoicki spokój! Ja biegałam w popłochu na pół przytomna po pokoju… Przeżycie ekstremalne, dobrze, że się skończyło szczęśliwie.
Podziwiam
Super blog podróżniczy. Jest już kilka odcinków. Czuję jakbym tam byla i też przeżyła niespodziewaną przygodę trzęsienie ziemi. Całe szczęście, że nie było groźne. Ważne jest będąc w rejonach sejsmicznych, żeby pamiętać o …butach .