Peru – Machu Picchu
Machu Picchu – Stara Góra.
Wyjazd na Machu Picchu, to w pełni zorganizowany biznes. Zwiedzanie stanowisk archeologicznych od kilku lat podzielone jest na różne trasy. Imienne bilety (niezbywalne, bez możliwości podmiany czy zamiany) należy kupić z dużym wyprzedzeniem na konkretny szlak. Wstęp jest dokładnie sprawdzany wraz z paszportem. Górę można odwiedzać od świtu do zachodu słońca, wg godziny, na którą kupiło się wejście.
Ja z kilkoma innymi osobami mieliśmy bilet na Górę Wayna Picchu oraz drugi na spacer po stanowisku Machu Picchu.
Aguas Calientes, nazywane też Machu Picchu Pueblo to ostatni przystanek przed Machu Picchu. Dojeżdża się tu pociągiem. To stacja końcowa.
Po wyjściu ze stacji przechodzi się przez duże zadaszone targowisko. Wygląda to trochę jak przymusowe przejście przez strefę wolnocłową na lotniskach. To nieduża wioska, w zasadzie jedna ulica, wzdłuż rzeki, w dolinie otoczonej zielonymi wzgórzami. Ulica gęsto zabudowana hotelami, hostelami, restauracjami. Budynki często są niedokończone, pobudowane z kilku surowych pięter, z tego zagospodarowane jedno czy dwa. Tłumy turystów. Wieczorami jedna wielka impreza.
Pierwsze wejście na szlak mieliśmy o godzinie 7 rano. W hotelu od 4 rano panował już duży ruch i hałas. Turyści szykowali się do wyjścia. Wzdłuż rzeki ustawiła się olbrzymia kolejka do autobusów, które krętą drogą dowożą ludzi pod bramę do Machu Picchu. Na ten przejazd też trzeba mieć wcześniej kupiony bilet – godzinowo przejazd jest zgrany z wejściem na wykopaliska. Podjazd do góry zajmuje około 25 min. Pod bramą kolejna kolejka, należy się ustawić zgodnie z numerem szlaku, który będzie się robić wewnątrz Machu Picchu.
Ja jako pierwszy szlak miałam wejście na Wayna Picchu (Młoda Góra). To góra, pionowo wznosząca się nad Machu. Szlak nie jest długi, ale bardzo wymagający. Momentami wąskie stopnie prowadzą pionowo jak po drabinie. Nazywane są podobno schodami śmierci. Zabezpieczeniem jest gdzieniegdzie stalowa lina. Pokonać trzeba 370m przewyższenia, co na tej wysokości daje się odczuć. Widoki z góry piękne, na dolinę rzeki Urubamba i zielone góry porośnięte gęsto roślinnością. Samo Machu dość daleko położone z tego punktu. Uważam, że szlak nie jest dla każdego, to duży wysiłek do tego w zależności, na którą godzinę ma się kolejny szlak robiony pod presją czasu. Ja wejście do ruin Machu miałam na 10.00. Dozwolony jest poślizg 45 min. Więc dość szybko trzeba było schodzić, tym razem pionowo w dół, by zdążyć na czas.
Machu Picchu zostało po raz pierwszy znalezione przypadkiem przez miejscową rodzinę, która w 1901 r po pożarze swoich ziem szukała innego miejsca do osiedlenia się. W ten sposób odkryli porzucone, zarośnięte dżunglą ruiny Machu.
Za „odkrywcę” Machu Picchu w świecie zachodnim uznaje się amerykańskiego historyka i badacza Hirama Binghama, który w 1911 roku dotarł do ruin wraz z lokalnymi przewodnikami i chłopcami z pobliskiej wioski. Bingham prowadził ekspedycję Uniwersytetu Yale, której celem było poszukiwanie ostatniej stolicy Inków – Vilcabamby. Inkowie zbudowali Machu Picchu około XV wieku (za panowania Pachacuteca). Prawdopodobnie pełniło funkcję królewskiej rezydencji, miejsca ceremonialnego lub centrum religijno-administracyjnego.
Hiram Bingham zabrał do USA wiele artefaktów (ceramikę, narzędzia, kości), które przez dekady przechowywane były na Uniwersytecie Yale. Po długich negocjacjach większość z nich wróciła do Peru w XXI wieku.
Przejście trasą po Machu zajęło nam z dobre 2,5h. Słońce zaczęło już mocno grzać.
Przewodnik pokazywał nam ciekawsze budynki, które pełniły rolę np. świątyń czy obserwowania nieba. Większość budynków była dość niechlujnie zbudowana porównując to z idealnie dopasowanymi olbrzymimi blokami skalnymi, które widzieliśmy wcześniej w Ollantaytambo czy choćby na ulicach Cusco. Udało mi się dostrzec ledwie kilka fragmentów murów, które miały większą precyzję spasowania. Te podobno były pierwotne, oryginalne. Dużą część obiektów odbudowano, po wykarczowaniu dżungli, która porastała górę. Naprawdę trudno uwierzyć w to, że i jedne i drugie zbudowała ta sama cywilizacja. Jak dla mnie i dla yacoola jest tu więcej zagadek inżynieryjnych i architektonicznych niż sensownych odpowiedzi. Zbocza tworzą tarasy uprawne, które produkowały żywność w ilościach mogących wyżywić 4 tys. ludzi, a jednocześnie mówi się, że na stałe Machu Picchu zamieszkiwało ok 1,5 tysiąca osób. Były tu zaawansowane systemy nawadniające te zbocza. Stosowano systemy hydrauliczne, które w Europie opracowano dopiero 150 lat później.
Po zwiedzaniu mocno zmęczeni, ale też ponownie pełni wrażeń wróciliśmy autobusem do miasta. Zjedliśmy obiad w lokalnej knajpie – pyszną i pożywną zupę warzywną z quinoa, gulasz z lamy, sok z kukurydzy – chicha morada. Okazało się, że w związku ze strajkami lokalnych rolników przeciw monopolowi firm obsługujących Machu Picchu (pociągi i autobusy) zostały zablokowane kamieniami tory kolejowe. Ruch pociągów był wstrzymany. Nasz miał opóźnienie prawie 3h, a innej opcji by stąd wyjechać nie ma. Posiedzieliśmy więc dłużej w knajpie i pod wieczór poszliśmy na stację. Ludzi tłum, widać, że koczowali tu wiele godzin.
W końcu przyjechał nasz pociąg i ruszyliśmy nim do Cusco. Telepało nami po torach niczym statkiem w czasie sztormu. Trasę 110 km pociąg pokonuje w 4,5h. Obsługa próbowała chodzić po wagonach z serwisem kawy czy przekąsek. Sprzedawali też wyroby z wełny z alpaki, trochę jak podczas tanich lotów Ryanair. Zabrakło tylko zdrapek i perfum. 😉
Do hotelu w Cusco dotarliśmy dopiero przed północą. Jutro kilka osób o świcie rusza na trekking do Tęczowych Gór (słynne kolorowe góry, wysokość ponad 5000m n.p.m.).
My z Jackiem czekamy na jutro, bo chcemy ten dzień przeznaczyć na samodzielną eksplorację stanowiska Sacsayhuamán. Bez pośpiechu, we własnym tempie. To będzie dla nas wisienka na torcie i główny cel wizyty w Peru 🙂