Big Pit – kopalnia węgla w Walii
Dziś pojechaliśmy zwiedzić znajdującą się na terenie Parku Narodowego Brecon Beacons starą kopalnię – Big Pit, czyli „Wielką Dziurę”. Jest to jedna z blisko trzech tysięcy nieczynnych już kopalni węgla na terenie Wielkiej Brytanii. Południowowalijskie zagłębie węglowe było w końcu XIX w. jednym z największych w świecie producentów węgla kamiennego. Przy jego wydobyciu pracowało ponad 1,2 miliona ludzi. Nie wiem ile ludzi zamieszkiwało wtedy Walię, dziś mieszka tu nieco ponad 3,1 miliona. Powierzchnia całkowita Walii, to niecałe 21 tys km2, dla porównania Polski prawie 313 tys km2.
Na wejściu do kopalni zostaliśmy wyposażeni w kaski ochronne z latarką na przodzie ( kask przydał mi się, gdy mimo schylania się walnęłam głową w niski strop). Przewiązaliśmy się też skórzanymi pasami, do których w metalowych pojemnikach przyczepione były maski gazowe na wypadek pożaru. W szafce musieliśmy zostawić wszystkie sprzęty elektroniczne, telefony, kamery, a nawet zegarki. To ze względów bezpieczeństwa, by nie wzniecić iskry. Na dno 90 metrowego szybu zjechaliśmy w metalowej klatce. Mieściła ona 18 osób. To niedużo. Były kopalnie, gdzie windy miały trzy poziomy, a każdy mieścił po 60 ludzi.
Kopalnia Big Pit była najdłużej działającą kopalnią w Walii, węgiel wydobywano tu przez ponad 100 lat. Zamknięto ją w 1980 roku.
Po kopalni oprowadzają zwiedzających górnicy, którzy dawniej w niej pracowali. Nasz przewodnik, Smitty, zaczął pracę w Big Pit jako 16 latek. Opowiadał nam o tym, że wybór zajęcia był dla niego zupełnie oczywistym. Jego dziadek był górnikiem, podobnie jak ojciec. To o kopalni i sprawach z nią związanych rozmawiało się głównie w jego rodzinnym domu. Po sposobie w jaki opowiadał o pracy w Big Pit czuć było, że to była jego pasja. Przyznał, że gdyby tylko wznowili wydobycie węgla wróciłby pod ziemię bez chwili wahania.
Jak się dziś dowiedzieliśmy ciężką pracę w kopalni wykonywali nie tylko mężczyźni, ale i kobiety oraz dzieci od 6 roku życia! Mężczyźni początkowo używali kilofów drążąc tunele i wydobywając ręcznie węgiel, kobiety pchały wózki z węglem, a dzieci czuwały w zupełnych ciemnościach przy śluzach wewnątrz korytarzy. Sześciolatki siedziały przy drzwiach w zimnie, przyświecając sobie jedynie świeczką (o ile ta nie zgasła przy podmuchach powietrza). Na dany im znak dzieci otwierały ciężkie, drewniane drzwi, by wpuścić do tunelu świeże powietrze.
Oprowadzający nas dziś górnik w pewnym momencie kazał zgasić wszystkim lampki na kasku, byśmy poczuli co oznaczają zupełne ciemności. Trudno jest mi wyobrazić sobie siebie samą siedzącą w zimnie i bez światła tyle godzin, a co dopiero małe dzieci…
Nasz przewodnik przez niemal godzinę oprowadzał nas korytarzami, opowiadając o pracy górników. Zaprowadził nas do miejsca, które było podziemną stajnią. Znajdowało się w niej ponad 70 wykutych boksów, każdy kiedyś „zamieszkiwał” jeden koń. Pracujące w kopalni konie spędzały całe swoje dorosłe życie pod ziemią. Raz w roku miały dwa tygodnie wakacji na przełomie lipca i sierpnia. Wtedy wyjeżdżały na powierzchnię. Kończyły pracę, gdy były już zbyt stare i słabe, by nadal ciągnąć wagoniki z węglem. Niestety po tylu latach pod ziemią były też i ślepe.
W kopalni pracowały też kanarki. Ptaki te oddychają 7 razy szybciej niż ludzie. Dlatego też, gdy w szybie ulatniał się metan, zdychały, czym dawały sygnał o niebezpieczeństwie górnikom.Po wyjściu na powierzchnię obejrzeliśmy multimedialną historię pokazującą jak na przestrzeni stu lat zmieniała się praca i narzędzia wykorzystywane do wydobywania węgla. Jak maszyny z czasem ułatwiły tę ciężką pracę. Zwiedziliśmy też muzeum. Było w nim dużo różnych rzeczy, ubrań, sprzętów należących do dawnych górników. Były też pomieszczenia, z których wtedy korzystali – szatnie, prysznice, kantyna. W restauracji zjedliśmy walijskie frytki, z octem i zagryźliśmy ciachem. Za oknem roztaczał się piękny widok na pobliskie wzgórza.
Wracając utknęliśmy na godzinę w korku. Spieszyliśmy się, bo na 17 mieliśmy iść na trening karate. Moja kuzynka i jej dzieciaki regularnie trenują. Dla mnie i dla Janka, to było nowe wyzwanie. Podczas zajęć staraliśmy się skupić i powtarzać kolejne sekwencje ruchów. Nie było łatwo, ale przeżyliśmy.