Góra i zamek w Caerphilly

  • IMG_20180226_102413
  • IMG_20180226_104651
  • IMG_20180227_111441
  • IMG_20180227_114747
  • IMG_20180227_115617
  • IMG_20180227_115813
  • IMG_20180227_121112
  • IMG_20180227_121733
  • IMG_20180227_121836
  • IMG_20180227_122432
  • IMG_20180227_125740
  • _facebook_1519756474317
  • _facebook_1519756483027
  • _facebook_1519756502235
  • IMG_20180226_180607
  • IMG_20180227_124132

 

Dziś jest nasz ostatni dzień w Walii. Tak jak i poprzednie tak i ten planowałam spędzić aktywnie. Miałam w głowie kilka opcji zwiedzania, miasteczko Swansea, spacery po półwyspie Gower lub też kolejny walijski skansen. Ale… Wszędzie tam musielibyśmy dojechać pociągiem/ autobusem około 1,5 – 2h w jedną stronę. Prawdę mówiąc, gdy się rano obudziłam, a budzę się tu notorycznie między 5-6 rano, jakoś mnie siły opuściły. Janek rano stwierdził, że nie chce nigdzie daleko jeździć, że woli pokręcić się po okolicy. W prognozach pogody straszyli ochłodzeniem i opadami śniegu. Mimo to od rana świeciło piękne słońce. Ustaliłam więc z młodym, że rano pójdę pobiegać, by się wyżyć, a potem zaliczymy spacer.

Zrobiłam sobie zabawę biegową, 40x (30″/30″). Było całkiem konkretnie. Biegałam po asfaltowych alejkach w niedużym parku, który mamy obok domu. Tęsknię już za bieganiem po lesie, bieganie w mieście, w hałasie aut to nie moja bajka. Razem z rozgrzewką wyszła mi godzina biegu. Wróciłam do domu zadowolona. Teraz wizja spokojnego spaceru była zadowalająca.

Ubraliśmy się z Jankiem ciepło i ruszyliśmy dobrze już sobie znaną drogą w kierunku zamku Caerphilly. Janek stwierdził, że już się orientuje w terenie i by się nie zgubił. Spacer na wzgórze trochę nas zmęczył. Nie wiem jak kilka dni temu mogłam tu robić podbiegi. W słońcu było naprawdę ciepło. Janek dzielnie maszerował, bo obiecałam mu, że zajrzymy do knajpy, która znajduje się na szczycie. Maciej wspomniał kiedyś, że jest to bar z hamburgerami, do którego przyjeżdżają ludzie z okolic. Tablica informowała, że istnieje od 1957 roku. Weszliśmy na hamburgera i frytki. Niestety nie ma stolików wewnątrz, jedynie drewniane ławy wokół baru. Zjedliśmy szybko i namówiłam młodego byśmy jeszcze trochę pochodzili po pagórkach. Wracając do miasteczka zaczął padać śnieg, który jednak od razu się topił.

Maciej ugotował nam dziś gar tradycyjnej walijskiej potrawy – Tatws Pum Munud. W tłumaczeniu nazwa dania oznacza „ziemniaki w pięć minut”, Trochę to mylące, bo Maciej spędził w kuchni prawie godzinę. W samym przepisie jest podane, by ziemniaki dusić przez 25 minut. Na deser serniczek. Aga z Maciejem bardzo o nas dbali przez cały pobyt.

Jutro rano jedziemy do Bristolu, skąd mamy lot do Poznania. U Agi w domu jest spory zwierzyniec, dwa koty i pies Gapa (bardzo trafne imię!), ale i Jankowi i mi brakuje już mocno naszego Sudana… i yacoola.

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.