RPA – Durban

Dziś było w RPA święto narodowe. Równo 31 lat temu, 27.04 zostały przeprowadzone pierwsze wolne wybory, w których mogli wziąć udział wszyscy mieszkańcy, niezależnie od rasy i koloru skóry. Wygrał Afrykański Kongres Narodowy, ANC, partia Nelsona Mandeli. Tym samym został on pierwszym czarnoskórym prezydentem tego kraju. Co ciekawe w 1994 r ANC wygrało, ale zdobyło nieco ponad 60% głosów, mniej niż się wszyscy spodziewali. ANC do ubiegłego roku wygrywało każde wybory (przeprowadzane co 5 lat) większością głosów, która pozwalała im samodzielnie rządzić krajem. Dopiero ostatnie wybory w 2024r wygrali, ale zdobyli lekko powyżej 40% głosów przez co w parlamencie muszą się dogadywać z innymi partiami. Złożyło się na to wiele czynników, o których rozmawiamy podczas podróży.
Na stacji benzynowej spotkaliśmy grupę Zulusów, którzy jechali świętować. Z matatu dobiegała głośna muzyka. Dla nas wyjęli swoje tarcze i zaczęli tańczyć.
Opuściliśmy naszą lodge położoną w bushu i ruszyliśmy w kierunku wybrzeża Oceanu Indyjskiego, do Durbanu. Jednego z największych miast RPA, gdzie żyje kilka milionów ludzi, różnego koloru skóry. Największe skupisko jest Hindusów, to w dużej mierze skutek dawnej kolonii brytyjskiej. Wielka Brytania miała także swoje kolonie w Indiach, a ich mieszkańcy byli tu przywożeni do pracy.
Miasto wywarło na nas spore wrażenie. Na chwilę zatrzymaliśmy się przy placu, gdzie stał ratusz i budynek Nature Science Museum. Po drugiej stronie była stara stacja kolejowa, dziś budynek porastały drzewa, miejsce już nie funkcjonuje. Zrobiliśmy krótki spacer, Nico miał oczy dookoła głowy. Później podjechaliśmy na chwilę do portu. W Durbanie jest największy (1 z 4) portów kontenerowych w RPA.
Gdy staliśmy i przyglądaliśmy się z oddali kontenerowcom podjechało do nas na motorach trzech czarnoskórych policjantów. Zapytali skąd jesteśmy, czy wszystko w porządku i życzyli udanej dalszej podróży. A Nico, by na nas uważał.
Z Durbanu ruszyliśmy drogą wzdłuż oceanu do oddalonej o kilkanaście kilometrów Umhlangi, gdzie był nasz hotel. Mijaliśmy setki hoteli i apartamentowców. Co świadczyło o dawnej świetności tego miejsca. W czasach apartheidu był to kurort dla białych. Dziś zobaczyliśmy jednego białego na ulicy, za to mnóstwo bezdomnych. Nico mówi, że większość z nich to przyjezdni z sąsiednich afrykańskich krajów, którzy przyjechali tu w poszukiwaniu pracy.
Piękne szerokie plaże, ale zbyt niebezpieczne byśmy mogli na nich odpocząć.
Inaczej sytuacja wyglądała w Umhlanga. To nowo wybudowana dzielnica, z dobrymi hotelami, salonami samochodów, restauracjami. Dużo spokojniejsza do normalnego życia.

Siedliśmy w indyjskiej knajpie i każdy zamówił popularne tu danie, bunny chow. To połówka wydrążonego chleba i wypełnionego gulaszem mięsnym lub warzywami w curry. Było wesoło. Jest nas kilkanaście osób, co chwila ktoś domawiał coś do picia, a kelner przychodził po chwili i każdego odpytywał co zamówił, sprawdzając w ten sposób swoje notatki. I naszą pamięć. Przy wystawianiu rachunków wszystko się zgadzało. Brawo!

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.

HTML Snippets Powered By : XYZScripts.com