Skuterem po Tajlandii
Dwa razy na tym wyjeździe doznałam wzruszenia. Raz podczas śniadania w naszym hotelu w Khao Sok, gdy siedzieliśmy w przepięknej dzikiej scenerii, otoczeni wielkimi drzewami i bijącą po oczach soczystą zielenią. Poczułam wtedy wdzięczność, że tu jestem, że jest ze mną Janek, że mogę podróżować po świecie i poznawać nowe miejsca tak inne od naszych krajobrazów. Przy stoliku obok siedziała para Francuzów z na oko 7 letnią córką. Mała podpadła czymś mamie i zaczynała płakać – na coś jej chyba nie pozwolili. Gdy rodzice odeszli nałożyć sobie śniadanie, dziewczynka spojrzała na mnie z miną w podkówkę, ale widząc cieknące mi po policzkach łzy tak się zdziwiła, że przestała się mazać od razu 😉
Drugi raz zakręciła mi się łza wczoraj, gdy kończyliśmy z Jankiem skuterowy trip.
Janek marzył, by pojeździć skuterem w Tajlandii od momentu, gdy tylko kupiliśmy tu bilety. Często o tym wspominał, a ja jako zagorzała przeciwniczka motorów stanowczo oponowałam. Ale był wytrwały i nie nachalny w tym swoim uporze i w końcu sama nabrałam ochoty na taką jazdę. Warunek był jeden, to on to organizuje – ogarnia wypożyczalnię, ustala trasę starając się pomijać główne drogi oraz wyszukuje atrakcje. No i spisał się na medal!
Wypożyczenie skutera zajęło nam 3 min. Nie trzeba było mieć nawet prawo jazdy. Pani zapytała tylko czy umiemy jeździć. Janek w tym roku zrobił prawko na motor więc to on był kierowcą.
Początkowo się stresowałam, bo ulice w naszej miejscowości są bardzo zatłoczone. Ale po wyjechaniu z Ao Nang zrobiło się luźniej. Kilka razy na krótki odcinek musieliśmy wjechać na główną drogę, raz był spory korek i Janek manewrował trochę miedzy autami. Trochę, bo ja panikowałam z tylnego rzędu i mówiłam byśmy czekali w kolejce 😉 Reszta dróg mimo, że też duże i szerokie była w zasadzie pusta. Naprawdę bardzo dobrze się jeździło, mimo ruchu lewostronnego. Nawet jakieś rondo się trafiło i tu lekko zwątpiłam, gdzie mam patrzeć i komu ustąpić. Na szczęście prowadził Janek, który nie miał z tym najmniejszych problemów. Naprawdę mi zaimponował umiejętnościami, opanowaniem i pewnością jazdy.
Janek ułożył super trasę. Zrobiliśmy 90 km z licznymi postojami i zwiedzaniem.
Najpierw pojechaliśmy do Tiger Cave. Weszliśmy na wzgórze z olbrzymim posągiem siedzącego Buddy. Droga prowadziła niemal pionowo w górę, po 1260 stopniach, w 32 stopniowym upale.
Początkowo stopnie były bardzo niskie, prawie płaskie. Potem miejscami były tak wysokie jak moja noga od stopy do kolana. Do tego bardzo strome. Tajowie są dużo niżsi niż my, więc im te stopnie to pewnie do połowy uda miejscami sięgały 😉 Fantastyczne, panoramiczne widoki ze szczytu na okolicę.
Obok był szlak w lesie, kryjący jaskinie z posągami Buddy. Bardzo fajne miejsce, ale chyba po wejściu na główną górę z Buddą, ludzie widząc kolejne schody (tym razem tylko 180, o czym informuje napis na tablicy) odpuszczali wysiłek. Podczas spaceru byłam zupełnie sama.
W lesie śpiew ptaków, cykanie cykad, olbrzymie drzewa. Czarodziejski klimat. I poza tymi początkowymi schodami reszta to płaska, leśna ścieżka.
Potem lokalnymi drogami, jadąc przez małe wioski pojechaliśmy zobaczyć szmaragdowe jeziorko i kolejne jaskinie. Na wjeździe stał strażnik i sprzedawał bilety. Spotkaliśmy tu dwóch chłopaków z Polski. Mieszkają od ponad roku na Phuket, zrobili sobie weekendowy wypad autem z przyjaciółmi. Poza nimi pusto i cicho.
Najfajniejszym miejscem w tym dniu był zdecydowanie punkt widokowy Din Daeng Doi. Tu także wstęp biletowany, ale udało nam się trafić popołudniu, gdzie byliśmy jedynymi turystami na wzniesieniu. Znowu marsz pod górkę, ale widoki fantastyczne. Na górze była też mała knajpka. Zjedliśmy lunch i chwilę odsapnęliśmy. Upał i wilgotność była potworna. Pot lał nam się po dupach cały dzień. Do tego cały czas chodziliśmy pod górkę 😉
Wracając do naszej miejscowości jechaliśmy wzdłuż wybrzeża, z widokami na okoliczne skalne formacje. Dochodziła 18 i zaczynało się ściemniać. Zachód słońca jest tu o 18:30. Oddaliśmy skuter w wypożyczalni. Dziewczyna rzuciła okiem czy nie ma uszkodzeń. Janek szczęśliwy z przejażdżki, ja też. Marzenie spełnione. Łza się w oku zakręciła, z dumy. Ja swoje marzenie spełniłam idąc po zachodzie słońca na kolejny masaż. Do tej samej dziewczyny. Już mnie tam poznają i machają do mnie z daleka;)