Zaklinanie deszczu
Środa, 28 października
Yacool znalazł chyba sposób na zaklinanie deszczu… dokarmia resztkami ugali rainy birdsy na naszym parapecie. Dziś w nocy faktycznie nie padało! Ale za to doszedł kolejny czynnik, który mnie budzi, poza muzą z tancbudy, głośnym sprzątaniem korytarzy, śmiechami i porannymi rozmowami pod naszymi drzwiami, zapachami z kuchni, teraz jeszcze to… walenie dziobem o szybę głodnych ptaków… ech.
Dziś zdecydowanie za późno wyszliśmy na trening. O ósmej była już niezła gara. Mimo to dobrze nam się biegało, godzina pękła.
Na śniadanie zamawiamy stały zestaw: świeżo wyciśnięty sok z mango, sałatkę owocową, naleśniki, tosty i herbatę. Jackowi zasmakowała z mlekiem i dużą ilością cukru, ja do mleka się nie przekonałam.
Rzuciliśmy w eter hasło popołudniowego treningu na Kamariny. Odpisał tylko Rueben, ale z nimi nigdy nie wiadomo, może przyjść pięciu, albo żaden. Po drodze kupiliśmy wodę do picia. Przed sklepem suszyła się rozłożona na słońcu kukurydza. Dzieciaki znowu nas zaczepiały pytając czy mamy słodycze. Na Jacka: nie, chłopak krzyknął: go to buy! Po drodze mijaliśmy starsze dzieci, które skończyły lekcje. Motto nad drzwiami szkoły mówi: Edukacja i dyscyplina prowadzi do sukcesu.
Przyszliśmy na stadion. Zastaliśmy na nim jedynie stado łapczywie żrących trawę owiec. Kilka z nich próbowało swoich sił biegając wokół po pierwszym torze. Uśmiechnęliśmy się do siebie, że pewnie chłopakom się nie chciało przyjść. Ale po chwili się zjawili. Reuben, Meshack i nowy chłopak Mathew. Yacool naskrobał do woreczka czerwonej ziemi z pierwszego toru, na którym trenują mistrzowie. Ziemię chce wystawić w Polsce na aukcji, zaczynamy zbierać fundusze na kolejny przyjazd do Iten. Dziś ja zajęłam się mniej radzącymi sobie w ćwiczeniach, a yacool wziął w obroty Ruebena, który najlepiej łapie koordynacyjne układy.
Gdy już kończyliśmy trening na stadion zleciały się dzieciaki. Miały lekcję w-fu. Biegały dookoła, przeskakiwały przez ustawione z boku przeszkody, grały w piłkę. Część przystanęła przy nas i przyglądała się temu co robimy. Yacool pokazał chłopakom skakankę, ale nie umieli skakać. Podobno Wilson świetnie skacze, sprawdzimy jak wróci z NY. Niektóre z dzieci chciały spróbować, jeden chłopiec, może ośmioletni naśladował yacoola chodzącego na rękach. Świetnie mu szło! Mathew skarżył się na ból w plecach. Jacek go trochę ponastawiał. Rueben podłapał pulsing, który mu ostatnio zrobiłam i zaczął pulsować leżącego na trawie kolegę.
Jak zwykle do hotelu pogonił nas nadciągający, popołudniowy deszcz. Niebo zrobiło się ciemnoszare i zaczęło mocno wiać. Dobrze już znamy tutejsze ulewy i nie mieliśmy ochoty na kolejną. W drodze powrotnej Reuben dostał wiadomość, będzie pacemakerem listopadowego maratonu w Walencji, poprowadzi bieg między innymi Geoffrey’owi Ronoh.
Z czarnych chmur jednak nie spadł deszcz… wygląda na to, że yacoolowe zaklinanie rainy birdsów działa… tyle, że ptaki karmi moim ugali, bo swoje zjada…