Chalkidiki – półwysep Sithonia
Poza utartym szlakiem
Dziś pożegnaliśmy się z pierwszym palcem (Kassandrą) i ruszyliśmy wgłąb Chalkidiki. Kolejne noclegi mamy zabookowane na środkowym półwyspie – Sithonia. Za namową Bogdana Kwiatka, przewodnika i pilota wycieczek chcieliśmy zahaczyć o miasto, gdzie urodził się Arystoteles – Stagirę.
Wcześniej jednak na mapie znalazłam duże jezioro i ruiny bizantyńskiej twierdzy ukryte wśród zielonych wzgórz. Skoro już jedziemy w tamtym kierunku, to zobaczmy ile się da. Chyba powraca ochota planowania 😁
Jechaliśmy niemal pustymi drogami, przecinając całkiem wysokie wzgórza (zegarek pokazywał mi ok 600m npm), mijając gaje oliwne i pola po żniwach.
Dotarliśmy do jeziora, ale po tej jego stronie nie było żadnej wioski, wszystko porośnięte chaszczami, bez śladów jakiejkolwiek plaży. Skręciliśmy w jedną z szutrowych dróg i wjechaliśmy w sam środek olbrzymich plantacji roślin – palmy, iglaki i inne drzewka. Zza jakiegoś płotu wyskoczyły nam wprost pod koła dwa duże szczekające psy. A przez moment pomyśleliśmy już, że fajnie by się tu biegało…
Do samego jeziora nie udało się dojechać, a ze względu na psy woleliśmy nie ryzykować spacerów.
Wróciliśmy na główną drogę i zatrzymaliśmy się w jakimś przydrożnym barze na kawę i lunch. Mapa pokazywała, że jesteśmy już bardzo blisko bizantyjskich ruin. Upał był konkretny, a google pokazywał, że niby można tam pojechać autem. Obieraliśmy kilka dróg, wszystkie gruntowe i po 100 m robiły się nieprzejezdne, zero oznaczeń, tablic czy strzałek, gdzie jest ta atrakcja. W jednym miejscu kobieta miała stoisko z pamiątkami. Zapytaliśmy ją o drogę. Zdziwiła się, że nas to interesuje. Mówiła, że to miejsce słabo utrzymane, droga dojścia jest kiepsko oznaczona, zarośnięta no i trzeba uważać na węże. Generalnie nas zniechęcała. Przez moment się wahaliśmy, ja szczególnie na info o wężach, jakoś wcześniej o tym nie myślałam…
Niemniej jednak być tak blisko i nie spróbować? To nie w naszym stylu. Pojechaliśmy ponownie do bocznej ścieżki, którą już wcześniej próbowaliśmy się przebić, zaparkowaliśmy auto, wzięliśmy butelkę wody i ruszyliśmy. Ja mocno klapałam moimi sandałami, by odstraszyć ewentualne gady. Ścieżka faktycznie była zarośnięta i bez oznaczeń, pięła się w górę, przez las. Po koło kilometrze trafiliśmy na pierwsze fragmenty ruin i pana, który okazał się strażnikiem tego miejsca. Właśnie kończył pracę i schodził na dół. Ale wyraźnie się ucieszył na nasz widok. Dał nam mapki ruin, powiedział, że brama jest otwarta i możemy wejść. Miejsce to powstało w VII wieku. Najlepiej zachowała się olbrzymia studnia, gdzie przechowywano deszczówkę. Ze wzgórza roztaczały się super widoki. I byliśmy jedynymi zwiedzającymi 🙂
W drodze powrotnej do auta znowu niewiadomo skąd pojawiły się psy. Tym razem mniejsze… Szczeknęły kilka razy, ale i im upał wyraźnie odbierał chęci do większej aktywności.
Ruszyliśmy w kierunku wybrzeża. Wskoczyliśmy do wody na pierwszej napotkanej plaży. Co za ulga. Zatrzymaliśmy się jeszcze na kawę i lody w Olimpiadzie, u podnóża starej osady Stagira. To tu urodził się Arystoteles. Stanowisko archeologiczne było już niestety nieczynne. Ale chwilę podumaliśmy na wzgórzu, widoki fantastyczne, też bym mogła być tu myślicielem 😁
Dalsza droga w kierunku ostatniego z palców Chalkidiki to uczta dla oczu. Zachwyt gonił zachwyt. Otarliśmy się o półwysep Athos. Zamieszkują go mnisi i kobiety nie mają tam wstępu. Przez moment chcieliśmy zahaczyć o niego w takim stopniu w jakim jest to dozwolone, ale że było już dość późno, to stwierdziliśmy, że zostawimy go sobie na któryś z kolejnych dni. Góruje nad nim Mt Athos, która wyłania się w zasadzie z morza na wysokość 2027 m npm.
Zdążyliśmy dojechać do naszej wioski chwilę przed zachodem słońca…