Nareszcie w Iten
Dzisiejszy dzień upłynął pod hasłem przypadkowych spotkań. Wczoraj wieczorem zadzwoniłam jeszcze do Pameli, by ustalić czy będzie chciała się z nami spotkać. Powiedziała, że tak. Rano miała jechać na spotkanie do Eldoret, a potem ok 11 mieliśmy się zobaczyć. Oczywiście rano miała wyłączony telefon i nic nie można było ustalić. Poddaliśmy się więc, spakowaliśmy i ruszyliśmy z bagażami na plecach w kierunku skrzyżowania, skąd odjeżdżają matatu. Nagle z naprzeciwka zatrzymało się auto, a w nim Pamela i dwóch facetów. Zdziwiona spytała dokąd idziemy. Zupełnie jakby nie pamiętała wczorajszych ustaleń i tego że znowu wystawiła nas. Odparliśmy, że jedziemy do Iten. Zaproponowała, że mogą nas podwieźć do Eldoret, które leży w połowie drogi. Po drodze wypytywała yacoola czym dokładnie się zajmuje, co rozumie pod pojęciem biomechaniki. Przed Eldoret zatrzymaliśmy się, a Pamela zaprosiła nas do restauracji na lunch. To ona wyraźnie rządziła. Zadecydowała, że będąc w Kenii musimy jeść tradycyjne kenijskie jedzenie i złożyła za wszystkich zamówienie. Czekaliśmy na obiad półtorej godziny. Nawet dla naszych kenijskich znajomych było to skandalicznie długo. W międzyczasie rozmawialiśmy o jej biegowej karierze, oglądaliśmy w internecie zdjęcia z zawodów. Widać i czuć niesamowitą moc jaka w niej drzemie. Yacool mówi, że jeśli ktoś nie wierzy, że kobieta może biegać równie szybko jak facet powinien stanąć obok takiej kobiety jak Pamela. Absolutnie ma rację. Ta dziewczyna ma mega power, aż kipi, ma charyzmę i lubi rządzić. To dobry temperament do biegania 800 metrów.
Po obiedzie odwieźli nas do centrum Eldoret. Tam się pożegnaliśmy. Szybko złapaliśmy matatu do Iten. Po kolejnej godzinie byliśmy już w dobrze nam znanej wiosce. Wynajęliśmy pokój w hotelu u Kipsanga, na jedną noc, na próbę. Wszyscy nas tu doskonale pamiętają. Mieliśmy dla nich wydrukowane zdjęcia z ubiegłego roku. Zostawiliśmy plecaki w pokoju i poszliśmy na rekonesans. W recepcji siedział biały chłopak. Powiedziałam „dzień dobry”. Odwrócił się mocno zaskoczony. To był Marcin Rakoczy. Mieszka tu i trenuje od dłuższego czasu. Wymieniliśmy się numerami i umówiliśmy na wspólny trening na stadionie Kamariny.
Chcieliśmy iść na piwo do naszego znajomego Australijczyka. Okazało się, że zamknął knajpę i wyjechał. Nie wiadomo kiedy wróci. Szkoda, bo pizzę serwował genialną. Wracając drogą do hotelu ktoś nagle zawołał mnie po imieniu. Był to Reuben, z którym rok temu wspólnie trenowaliśmy i spotykaliśmy się na biegach w Czechach. Fajnie jest tu znowu być. Pogoda super. Ciepło, nie pada, choć powietrze ostrzejsze i trochę chłodniejsze niż w Kapsabet. Ale do biegania idealnie. Na bramie wjazdowej do miasta wisiało ogłoszenie o dyskotece u Kipsanga. Na szczęście już się odbyła. Kolejna w przyszły weekend, start o 18, koniec o 6 rano…