Woń managu
Dzisiejszy dzień z założenia upłynął na nic nie robieniu, przynajmniej mi.
Przed południem przyszedł do nas Meshack. Yacool zrobił z nim trening na czucie bezwładności wahadeł. Ustawił dwa krzesła jako podpory dla rąk. Pomiędzy nimi, na podłodze położył kilka książek, na których Meshack stanął jedną nogą. Drugą nogą robił wymachy w tył. Zrobili dwie serie na każdą nogę, po 10 minut każda. Na koniec Meshack poszedł zrobić kilka przebieżek, by sprawdzić wpływ tego ćwiczenia na rozluźnienie nóg w biegu. Yacool podarował mu parę swoich prawie nie używanych, przerobionych lekko Pum. Ja skorzystałam z wizyty Meshacka i poprosiłam o masaż. Dziś było boleśnie. Masował mnie ponad godzinę, ze szczególnym naciskiem na miejsca, które się ponapinały od biegania po tutejszych pagórkach. Bez dwóch zdań, chłopak ma do tego talent, czuje masowane ciało, mimo że nie ukończył żadnych kursów.
Na lunch zjedliśmy sobie ugali z managu, rodzaj zielonego warzywa, bardzo tu popularnego. Potem herbatka, my wypiliśmy tradycyjną czarną, Meshack mix z mlekiem. Yacool kontynuował indoktrynację Meshacka pokazując mu różne filmy, głównie z Bekele. Ja w spokoju czytałam książkę. Ale mój relaks nie trwał długo. Na patio przyszły kelnerki i kucharki z wielkim garem zielonych chwastów. Okazało się, że to właśnie jest managu, które jedliśmy na lunch. Jedna z dziewczyn zapytała czy im pomogę. Usiadłam więc z nimi i zaczęłam obrywać liście od łodyg. Przyszedł też nasz tajwański kolega Errol. Zaproponowałam, by się przyłączył do pracy. Roślina mówiąc wprost śmierdziała, Errol bez żenady stwierdził, że to przypomina zapach jego skarpet. Mamy tu z niego niezły ubaw. Śmiejemy się, że powinien nazywać się nie Errol, a Error. W nagrodę za ciężką pracę dostaliśmy po kubku herbaty. Zapytałam dziewczyn, czy kiedykolwiek próbowały czarnej herbaty bez mleka i cukru. Stwierdziły, że nie, i że to jak picie samej wody… Mhm.
O tym, że istnieje coś takiego jak zielona i biała herbata nie wiedziały. Myślę, że byłby to dla nich kulinarno smakowy szok. Nie mówiąc już o całej gamie herbat smakowych. Może następnym razem przywiozę im na próbę.
Ostatnie trzy dni hotel był pełen gości. Odbywała się tu konferencja na temat przemocy wobec kobiet i zmuszania ich do wczesnego zawierania związków małżeńskich. Dziś ekipa wyjechała i znowu jesteśmy tu jedynymi, nocującymi gośćmi. Widać, że Kipsang postawił jednak na hotelarstwo, a nie dyskotekę. W porównaniu z rokiem ubiegłym więcej jest tu gości i zdecydowanie mniej głośnej muzyki. Kilka dni temu w hotelowej restauracji natrafiliśmy na Geoffreya Ronoh. Zdradził nam, że razem z Kipsangiem wystartują w maratonie w Tokio. Tym razem Geoffrey będzie biegł jako zawodnik, nie jako pacemaker. Geoffrey się wyrobił od czasu, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy. Zrobił się bardziej pewny siebie i wygadany, choć nadal z trudem przychodzi nam zrozumienie jego angielskiego. Powiedział nam, że ma plantację herbaty w Kericho. To rejon słynący z jej uprawy. Może za rok go tam odwiedzimy. Wczoraj natomiast na kolacji wpadliśmy na Helę Kiprop. Po raz pierwszy spotkaliśmy ją na biegu RunCzech w Pradze. Jest srebrną medalistką Mistrzostw Świata z Pekinu, z 2015 roku, w maratonie. Miała spotkanie z kilkorgiem znajomych. Towarzyszył jej mąż, jej coach. Zaprosiliśmy ich na poniedziałkowy trening na Kamariny. Mąż się zainteresował i powiedział, że przyjdą.