Stadion Kamariny
28.12
Yacool zrobił rano swój trening, potem zjedliśmy owoce na śniadanie i rozłożyliśmy się na kocu w ogrodzie. Z działki obok od dwóch dni dobiegają nas odgłosy niczym w starożytnym Egipcie. To robotnicy za pomocą prostych narzędzi obrabiają kamienie, które mają wykorzystać przy budowie ogrodzenia działki, na której stoi nasz guesthouse.
Dziś wiatr ustał i zrobiło się naprawdę ciepło. Przed południem przyszli do nas Meshack i Daniel. Pogadaliśmy trochę, yacool zrobił im masaż, obaj mają drobne kontuzje, mimo to trenują. Wypiliśmy herbatę i około 13 poszliśmy na lunch do wczorajszej knajpki, prowadzonej przez Nancy. Przed lokalem spotkaliśmy jeszcze jednego znajomego, Jacksona. Był z nami rok temu w Tanzanii, gdzie razem z resztą ekipy biegł maraton. Niestety tuż przed metą padł i był w naprawdę fatalnym stanie. Długo potem dochodził do siebie leżąc z kroplówką zawieszoną na gałęzi drzewa… Zaprosiliśmy go także do knajpy.
Dziś na lunch do wyboru było chapati, ryż i irish potatoes – czyli gotowane ziemniaki. Nancy, właścicielka była nieobecna i niestety nie dostaliśmy świeżego soku, na który najbardziej liczyliśmy. Widocznie tylko ona jest upoważniona do obsługi blendera. Zjedliśmy po chapati, wypiliśmy po kubku herbaty (my dostaliśmy strong tea) i poszliśmy na spacer zobaczyć jak posuwają się prace budowlane na stadionie Kamariny. Słońce dziś mocno grzało. Jacek miał swój kapelusz, ja mimo czapeczki czuję teraz, że spaliłam sobie uszy. Czas zacząć używać mzungu krem.
Szliśmy skrótem, droga była mocno pagórkowata, niezła trasa do konkretnych treningowych podbiegów. W końcu dotarliśmy na stadion. Prace utknęły w martwym punkcie. To co zostało zrobione rok temu zaczyna już niszczeć. Okazało się, że trybuna, której budowa rozpoczęła się parę lat temu i tak musi zostać zburzona, bo nowy projekt przewiduje w tym miejscu coś innego. To samo dotyczy zepsutej już bramy wjazdowej na stadion. Ta inwestycja to jedna wielka porażka. Meshack i Daniel mówią, że przebudowa Kamariny to był pomysł polityków, na potrzeby kampanii, z nikim nie konsultowany. Kampania minęła, kasy na kontynuację inwestycji nie ma. Finał – Kenijczycy nie mają w Iten, miejscu nazywanym „Home of Champions”, miejsca na swoje treningi.
Pokręciliśmy się trochę po stadionie i drugą drogą ruszyliśmy w kierunku Keellu i centrum. Yacool stwierdził, że zamiast tylko iść chłopaki mogą iść świadomie, uruchamiając w marszu pośladki. Zatrzymywaliśmy się więc na ćwiczenia „damskiego sikania” i potem w marszu mieli szukać tego ruchu. Danielowi się spodobało, zaczął sprężyście maszerować, nawet trochę truchtał szukając ruchu. Meshack się śmiał, że Daniel wygląda teraz w biegu jak Lumbazi, czyli nasz „niebieski Keniol”.
Jak mijaliśmy Keellu minął nas pick-up. Kierował nim Sammy, brat Kipsanga. Poprosiliśmy go, by podrzucił nas w okolice naszego domu. Wskoczyliśmy na pakę auta i po chwili byliśmy na miejscu. Dokupiłam trochę owoców, bananów, ananasa, arbuza i razem z chłopakami poszliśmy do nas na herbatę. Meshack z Danielem na co dzień nie jedzą owoców, Meshacka na nie nie stać, a Dan przyznał, że nie lubi za bardzo.
Dochodziła 18 i ja zaczynałam być głodna. Alex, nasz gospodarz, zaproponował, że pójdzie do Nancy sprawdzić co ma na kolację. Wrócił po kwadransie mówiąc, że jest ugali i managu (zielone duszone liściaste warzywo). Yacool stwierdził, że nie jest głodny i woli zostać w domu. Alex się śmiał, że Kenijczycy jedzą ugali na kolację, ale dopiero ok 21, że teraz jest za wcześnie. Ja na to, że o 21 to idę już spać. Meshack i Dan chętnie zgodzili się potowarzyszyć mi w kolacji. Poszliśmy więc do Nancy. Usiedliśmy przy stoliku i wtedy powiedziano nam, że knajpa jest już zamknięta, bo szykują na jutro jakieś większe przyjęcie i już nie wydają jedzenia. Byłam głodna więc postanowiliśmy iść do centrum, do restauracji, w której często jadaliśmy w ubiegłym roku. Tam był zawsze większy wybór potraw. Ja zamówiłam ryż z duszoną kapustą i sukumą (rodzaj zielonego liściastego warzywa), a chłopaki wzięli ugali z wołowiną. Jedliśmy przy stoliku na zewnątrz, zanim skończyliśmy zrobiło się zupełnie ciemno.
Po kolacji chciałam wrócić do domu na motorku, ale Meshack stwierdził, że to niebezpieczne bym sama jechała o tej porze. Jak się okazało nie chodziło o to, że coś mi się może stać, ale o to że kierowca może ode mnie zażądać więcej kasy niż normalnie. Postanowił więc, że mnie odprowadzą. Po drodze kupiliśmy kolejne warzywa, tym razem kapustę, pomidory, kolendrę, małe cukinie, awokado. Jutro przygotuję z nich sałatkę na śniadanie. Meshack swoim zwyczajem zapytał, czy może ponieść za mnie zakupy. Chętnie się zgodziłam, bo siatka zrobiła się ciężka. Meshack jest zawsze bardzo szarmancki.
Dobrze, że chłopaki mnie odprowadziły, bo nie wzięłam ze sobą telefonu, gdzie mam latarkę, zupełnie zapominając, że tu o 19 jest już całkiem ciemno. Lampy są tylko wzdłuż głównej drogi. Ale dzięki temu super widać rozgwieżdżone, afrykańskie niebo.
P. S. Alex zaproponował, że możemy jutro iść na rynek i kupić managu i mąkę na ugali i przygotować posiłek w domu. Ucieszyłam się, zwłaszcza że do południa mają nas ponownie odwiedzić chłopacy i pomyślałam, że możemy zjeść razem lunch. Ale Alex stwierdził, że ugali na lunch się nie je, tylko na kolację. Śmiejemy się, bo Kenijczycy mają dosłownie kilka potraw, ale dzielą je na konkretne godziny posiłków. Chapati czy ryż jest dobre na lunch, ugali na kolację, pewnie dlatego że bardzo zapycha żołądek.
W czasie poszukiwania w internecie potrzebnych informacji znalazłam ten artykuł. Byłem zachwycony że wyszukałem to miejsce w sieci. Wielu autorom wydaje się, że mają odpowiednią wiedzę na opisywany temat, ale z przykrością stwierdzam, że tak nie jest. Stąd też moje pozytywne zaskoczenie. Powinienem dać lajka za twoją pracę . Wielkie gratulacje! Ja koniecznie będę rekomendował to miejsce i częściej wpadał by przejrzeć nowe artykuły