Kolec jeżozwierza
No to sobie dziś pospaliśmy! Niczym nie zakłócony sen do 7 rano. Dziewczyny zaczynają sprzątanie dopiero jak się robi jasno. Minął tydzień naszego pobytu, a ja mam wrażenie jakbyśmy byli tu już rok. Tu czas zupełnie inaczej płynie. Nawet nie staram się skupiać na tym jaki jest dzień tygodnia. Marcin Rakoczy, którego tu poznaliśmy mieszka w Kenii od 15 miesięcy. Do Polski wraca w kwietniu na maraton w Gdyni. Wcześniej mieszkał w Muchacos, to znacznie niżej. Jego kenijska dziewczyna Liliana zarządziła jednak, że musi zacząć trenować w Iten, na większej wysokości jeśli chce poprawić swoją formę. Biega metodą Romanova. Przyznał, że studiował różne filmiki w necie i szuka. Chce z nami pracować. Zaczyna łapać sprężynkę. Ale mam wrażenie, że dopiero po spotkaniu z yacoolem i rozmowach zaczyna patrzeć i widzieć, to co miał cały czas przed oczami. Kenijskich biegaczy. Myślę, że to może być dla niego największą wartością, nauczyć się korzystać z obserwacji do poprawy własnego biegania.
Marcin jest ambitny, uczy się języka. Jego celem jest zrobienie minimum na Igrzyska w maratonie. Po powrocie w kwietniu do Polski zamierza iść do pracy, by zarobić pieniądze i wrócić tu na kolejne dwa lata treningów. A kasy wcale nie trzeba dużo, jak się jest w stanie przystosować do prostego, kenijskiego życia. Mówi, że żyje skromnie, analizuje zakupy i wydaje 100 zł na mieszkanie i maksymalne 500 zł na życie miesięcznie. W weekend mamy się spotkać u nich na obiedzie więc zobaczymy jak mieszkają. Lili ma usmażyć chapati, placki z mąki kukurydzianej.
Dziś po treningu rozmawiałam z Lili o życiu w Polsce. O pracy, zarobkach, ale też o presji i stresie jakim ulegamy my ludzie zachodu. Zapytała ze zdziwieniem: why are you stressed? To dla niej coś nieznanego. Przynajmniej w naszym wymiarze. Mówiła, że w Kenii bardzo trudno zdobyć pracę. Że jak się ją już ma, to często zarobki są na poziomie 100 ksh, czyli 1 usd dziennie. Trudno z tego się utrzymać. Ale to nie sprawia, że ludzie są tu zdołowani, przygnębieni czy w depresji. Tu większość ma swój kawałek ziemi i go uprawia. Z drugiej strony pomyślałam, że to wcale nie różni się znacznie od mojego życia. Ja też wydaję wszystko co zarabiam. I to nie dlatego, że jestem rozrzutna, a dlatego, że tak drogie jest życie, spłata kredytów, opłacenie rachunków, jedzenie. Tu jedzenie jest z ogródka, ciuchy kupuje się za grosze na targu. Nie ma takich stałych opłat administracyjnych jak u nas. Lili mówiła, że za 2000 usd można sobie kupić parcelę i robić na niej co się chce. Brzmi kusząco…
Dziś spotkaliśmy się z Marcinem i Lili na Kamariny. Yacool pomęczył ich wymachami ramion i nóg. Nazywa to treningiem funkcjonalnym, na czucie bezwładności. Tego Marcin w książkach nie znajdzie. Były też piłki do rolowania i skakanka na rozgrzewkę. Potem ja sobie truchtałam wokół stadionu, a Marcin robił trening powtórzeniowy, 400 i 200 m. 400 setki wychodziły mu poniżej 1:20.
Wczoraj rozmawiałam ze znajomą z RunCzech, w sprawie Meshacka i możliwości dołączenia go do grupy RunCzech. Wspomniałam, że kilku jego kolegów jest w ich teamie. Dziewczyna dała mi kontakt do chłopaka z Adidasa, który obecnie przebywa w Iten i selekcjonuje dla nich zawodników. Powiedziała, że ma on świetne oko i ona ufa mu całkowicie w tych kwestiach. Jak dziś byliśmy na Kamariny, to był jeden biały, który zachowywał się jak selekcjoner. Grupki Kenijczyków biegały, a on mierzył im czasy i coś notował. Po naszym treningu podeszłam i go zagadnęłam. Okazało się, że to był on. Ma na imię Kip. Umówiliśmy się z nim na spotkanie jutro. Chcemy z nim porozmawiać o naszym projekcie i pokazać mu Meshacka. Zobaczymy czy faktycznie ma tak dobre oko i czy zgra się ono z optyką yacoola.
Wracając z Kamariny poszliśmy jeszcze na punkt widokowy, który jest za stadionem. Uwielbiamy tam siedzieć i chłonąć atmosferę. Na ścieżce znalazłam igłę jeżozwierza. Na skałach wylegiwały się jaszczurki, a nad nami szybowały kruki. Jest tu raj dla paralotniarzy. Najwięcej przyjeżdża ich i uprawia tu ten sport od stycznia do marca. Wtedy nie pada i są dobre wiatry. Może kiedyś też się przelecimy… Na tyłach stadionu wybudowano przebieralnie dla sportowców. Reszta terenu to stare pozostałości, m.in po banku i inne rupiecie. Z obawą patrzymy na drewniane, sklecone ze zwykłych drewnianych rusztowania, po których chodzą robotnicy budujący trybunę.
W drodze do hotelu dołączył do nas młody chłopak, który też wracał z treningu. Ma 22 lata. Biega 5k poniżej 14 minut i 10k w granicach 29:30. Nabiegał to podobno w Nairobi. Yacool zachęcił go, by jutro dołączył do naszego treningu. Chce wziąć rower i na stadionie przypilnować i ponagrywać chłopaków. Mamy nadzieję, że przyjdzie. Miał piękną, proporcjonalną, smukłą sylwetkę. Ach, nie mogę się tu na nich napatrzeć…