Na równiku w Nanyuki
Wtorek, 10.11
Ostatnia noc w Kenii za nami. Dziś przy śniadaniu poczuliśmy klimat świąt. W telewizji leciały kolędy śpiewane przez kenijski męski chórek. Po śniadaniu przyszedł po nas Duncan. Poszliśmy z nim na równik, przyjrzeć się z bliska Coriolisowi. Przy drodze stała tablica informacyjna i dzbanek z wodą. Chłopak zaczął nam opowiadać o doświadczeniu, yacool wszystko nagrywał.
Odeszliśmy około 10 metrów na półkulę północną. Chłopak nalał wodę do miski, która miała dziurkę na dnie. Położył na wodzie patyk. Ten zaczął się kręcić w prawą stronę, a wyciekająca dołem woda miała wyraźny prawostronny wir. Następnie to samo powtórzyliśmy 10 kroków od równika na południe. Tu, zgodnie z prawami fizyki, zapałka kręciła się w lewo i taki też wir był w wyciekającej z miski wodzie. Na końcu stanęliśmy na linii określającej równik. Tam patyk leżał na wodzie ber ruchu. Woda leciała prosto, bez jakichkolwiek wirów. Ciekawe doświadczenie, którego wyjaśnienie można zobaczyć tutaj
Dostaliśmy od chłopaka certyfikat potwierdzający nasz udział w eksperymencie, który oczywiście kosztował 6 usd, daliśmy mu 10. Potem pobliscy handlarze suwenirami wciągnęli nas do swoich sklepików. Wydaliśmy ostatnie pieniądze. Szybko wróciliśmy do hotelu, chcieliśmy około 10 wyjechać do Nairobi. Zabraliśmy plecaki i opuściliśmy nasz czteropiętrowy hotel, w którym byliśmy jedynymi gośćmi. Duncan odwiózł nas na stację matatu. Zajęliśmy miejsca i czekaliśmy z dobre pół godziny, aż w końcu busik ruszył. W międzyczasie odganialiśmy się od natrętnych sprzedawców, którzy przez otwarte w busie okna próbowali sprzedać nam cokolwiek, począwszy od wody i gum do żucia, poprzez zegarki i okulary, a na kartach pamięci do aparatu kończąc. Kiedy matatu było w końcu pełne, pojechaliśmy jeszcze na stację benzynową. Kolejne 15 minut czekania, aż kierowca w końcu doleje paliwo pod sam korek. Ruszyliśmy, z głośną muzyką w tle. Obok siedziała kobieta z dwójką małych dzieci, ubranych w wełniane czapki i kurtki niczym na zimę. Nie wiem czy to nie grozi przegrzaniem, bo nam spływał pot po plecach.