Polowanie na słonia

  • 15289183_10209659160948317_6331066714899135402_o
  • 15403600_10209659136627709_6532888404432281025_o
  • 15403775_10209659191309076_661821697591512220_o
  • 15403832_10209659129067520_5854255258809508936_o
  • 15418372_10209659155628184_1156587358991792778_o
  • 15418554_10209659185908941_1448550382987201420_o
  • 15418563_10209659128147497_7360044866659648374_o
  • 15419761_10209659097946742_4651107223252003591_o
  • 15419790_10209659161348327_7083817221692461623_o
  • 15440397_10209659136227699_4077033008923573081_o
  • 15440436_10209659127307476_8065865938113651114_o
  • 15440531_10209659138547757_2161961431054515821_o
  • 15440568_10209659139947792_395788010880655276_o
  • 15443006_10209659160828314_8111309133955458623_o
  • 15443091_10209659082026344_2020571746573840414_o
  • 15493354_10209659189029019_2878618081051969498_o
  • 15493516_10209659091546582_4024372515801109435_o
  • 15493697_10209659133067620_2002486192148350998_o
  • 15540925_10209659175348677_7934250102546485658_o
  • 15540952_10209659161588333_1832748951139009905_o
  • 15540997_10209659059745787_3811891823283139922_o
  • 15541009_10209659071946092_5468817764176428713_o
  • 15541044_10209659153228124_8095146336837494623_o
  • 15577892_10209659132667610_8224920269041711751_o
  • 15577970_10209659156468205_6511948838830497777_o
  • 15578233_10209659183348877_4223717511335300091_o
  • 15578343_10209659135187673_3234034374252698522_o
  • 15584990_10209659077946242_3634317002736640897_o

 

Zgodnie z wczorajszą umową matatu podjechało pod nasz hotel punktualnie o 5:30. Dziś podróżowaliśmy w komfortowych warunkach. Sześć osób w matatu 8 osobowym. Gdy ruszaliśmy było jeszcze ciemno i pusto na drogach. Krętą serpentyną zjeżdżaliśmy na sam dół Wielkiego Rowu Afrykańskiego. Po około 40 minutach jazdy zjechaliśmy z głównej asfaltowej drogi na drogę szutrową. Zaczęło mocno nami potrząsać na wybojach, prędkość jazdy też znacznie spadła. Wczoraj kierowca mówił, że czeka nas około 2h jazdy taką drogą. Errol stwierdził, że następnym razem trzeba wynająć auto z napędem 4×4. Pewnie, tylko wszystko to kwestia kasy. Niespodziewanie po około 40 minutach pojawiła się tablica z drogowskazem do Rimoi National Park, wskazująca odległość 2,5 km. Odetchnęliśmy z ulgą.
Słońce wynurzyło się zza gór i zaczęło oświetlać przeciwległe zbocza gór. Okazało się, że w dyżurce na wjeździe do parku pracuje nasz znajomy, którego poznaliśmy w Keellu podczas zorganizowanej tam konferencji. To on nas rozpoznał, my potrzebowaliśmy podpowiedzi, by go skojarzyć. Ucieszył się, że tu przyjechaliśmy, a gdy usłyszał, że pierwotnie chciałam zobaczyć jezioro Kamnarok (które zawsze podziwiamy z punktów widokowych w Iten), powiedział że zorganizuje strażnika, który nas tam zaprowadzi, bo to niedaleko. Tym razem ja się ucieszyłam. To co podoba mi się w naszych wyprawach do Kenii, to to, że gdziekolwiek nie pojedziemy zawsze poznajemy fajnych ludzi, przypadkowo spotykamy kogoś kto mówi i pokazuje nam coś ciekawego.

Do naszego teamu dołączył przewodnik i razem ruszyliśmy w naszym matatu po ścieżkach rezerwatu. Ten park zupełnie różnił się od Parku Narodowego w Nairobi, w którym byliśmy rok temu. Tam była otwarta, rozległa przestrzeń, sawanna, na której pasły się antylopy, zebry, żyrafy czy bawoły afrykańskie. Tu z kolei był typowy bush. Gęste krzaki z kilku centymetrowymi kolcami niczym zasieki broniły wstępu wgłąb dziczy. Do tego rozłożyste akacje i kilkumetrowe kopce termitów. Zatrzymaliśmy się na moment przy sztucznym zbiorniku z wodą, tu zwierzęta przychodzą się napić. Na nasz widok w krzaki uciekło stado guźców. Wysiedliśmy z matatu i chłonęliśmy otoczenie. Ptaki latały nam nad głowami śpiewając, słońce zaczynało grzać coraz mocniej. Ruszyliśmy dalej, szukając słoni. W tym parku jest ich 400, potwierdzały to ślady ich odchodów. Szukaliśmy jak najświeższych, które by świadczyły o tym, że zwierzęta są w pobliżu. Nasz przewodnik dobrze się spisał. Wytropił dla nas olbrzymy. Stały ok 30m od drogi, schowane w krzakach. Było widać jak drzewa się ruszają i słychać było trzask łamanych gałęzi. Wskoczyliśmy na dach matatu, by lepiej móc je widzieć. Słonie stały do nas tyłem. W pewnym momencie jeden z nich się odwrócił i spojrzał wprost na nas. Mimo, że nie był blisko czuć było moc w tym spojrzeniu. Nasz guide powiedział, że słoń potrafi biec nawet 3 razy szybciej od człowieka. To dlatego strażnicy po parku nie jeżdżą na rowerach, a nawet nie na motorach. Gdyby słoń chciał zaatakować byłby dużo szybszy. Pojeździliśmy jeszcze trochę po parku. Natrafiliśmy na stado zebr i pawianów. Na koniec zajechaliśmy na pole campingowe, na brzegu wysychającej o tej porze roku rzeki Kerio. Za 10 usd od osoby można tu mieć całkiem duży i wygodny namiot, z normalnym łóżkiem. Na terenie obozu są też toalety i prysznice. Może kiedyś skorzystamy z tej opcji, by poczuć jak to jest obudzić się w afrykańskim buszu.

Rzeka Kerio stanowi naturalną granicę parku. Po jej drugiej stronie znajduje się dawny Rezerwat Jeziora Kamnarok. Kiedyś w jeziorze tym żyła druga pod względem liczebności populacja krokodyli. Niestety w ciągu kilku lat suszy jezioro znacznie się zmniejszyło i wiele zwierząt zdechło. Władze regionu nie dbają o odbudowę tego środowiska, zwierzęta przeniesiono do parku Romoi, a na tym terenie pozwolono osiedlić się ludziom. Nasz przewodnik zorganizował nam strażnika, z wielką bronią u boku, w którego asyście przeprawiliśmy się przez rzekę w kierunku Jeziora Kamnarok. Teren, przez który szliśmy był całkowicie wyschnięty. Ziemia popękana. Gdzieniegdzie przemykały dzieci z małymi stadkami kóz, owiec i krów. Idąc widzieliśmy ślady słoni, odbite na piachu oraz odciśnięte w ziemi bliżej jeziora. Widać w porze deszczowej było tu błotniście i ich ciężkie cielska zapadały się w ziemi. Dowodem były wielkie dziury w ziemi, o średnicy przynajmniej 50-70 cm. Bliżej jeziora teren był bardziej zielony i błotnisty. Na jego brzegu rosły jasno fioletowe kwiaty, podobne do hiacyntów. To im jezioro zawdzięcza swoją nazwę. Podeszłam bliżej, by powąchać jednego kwiatka, ale teren był bardzo grząski, a guide powiedział bym uważała, bo w szuwarach są krokodyle.

Zbliżała się 11, upał był naprawdę spory. Zakończyliśmy nasze safari. Wszyscy byliśmy bardzo głodni. Po drodze była tylko jedna większa wioska. Zatrzymaliśmy się, by coś zjeść. Mimo, że było nas siedmioro w ciągu dosłownie dwóch minut od złożenia zamówienia wszyscy mieliśmy przed sobą talerze, z chapati, ugali, kapustą, fasolą, sukumą i porcjami mięsa. Proste jedzenie, a niezwykle smaczne. Za 11 usd wszyscy najedliśmy się naprawdę do syta.
Po wyjściu obskoczyły nas kobiety, które przy drodze sprzedawały owoce. Ceny niższe nawet niż w Iten. Za reklamówkę mango czy kiść 30 bananów, albo 5 dużych papai zapłaciliśmy po dolarze. Obkupiliśmy się i do końca pobytu będziemy jechać na owocach. Zatrzymaliśmy się też po drodze, by kupić miód od szczęśliwych pszczół. Będzie nam przypominał o ciepłej Kenii w zimowe wieczory…

W hotelu byliśmy po 14, bardzo zmęczeni. Ucięliśmy sobie drzemkę regeneracyjną, bo na 16 mieli przyjść chłopacy na trening bezwładności. Jak zwykle na późniejszych rozmowach zeszło nam do wieczora. Jest 21, czas iść „lala” – w suahili spać, bo o 7 idziemy znowu na wspólne bieganie. Normalnie nie ma kiedy się tu ponudzić…

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.