Tanzańskie krajobrazy
16.11
20:30 wyjazd z Iten, poślizg 1,5h.
21:10 przyjazd do Eldoret.
23:00 wyjazd z Eldoret do Nairobi, matatu zapełnione w całości przez grupkę naszych biegaczy. Wyjazd opóźnia się prawie o godzinę, bo kilku biegaczy zapomniało wcześniej zjeść kolację…
17.11
4:30 rano przyjazd do Nairobi. Ciemno, środek nocy, a miasto nie śpi, całe się rusza, zgiełk i harmider. Przesiadka do bardzo wygodnego i ekskluzywnego autobusu z Tanzanii. Pojawia się problem, bo jest nas mniej niż wcześniej było uzgodnione. W związku z tym kierowca jedzie na dworzec autobusowy i tam „łapie” dwie dziewczyny na przejazd do Tanzanii. Ruszamy, po chwili powstaje problem, bo dodatkowe dziewczyny nie godzą się na cenę 17 usd/os. Są z Tanzanii i twierdzą, że normalnie płacą około 10 usd/os za przejazd na tej trasie. Nie chcą wysiąść tylko negocjują. Kierowca staje na poboczu i spokojnie czeka. Po godzinie nie wytrzymałam, wołam Meshacka i mówię mu, by pozbyć się tych dziewczyn skoro nie chcą płacić, bo przez nie niepotrzebnie tracimy czas. Chłopaki przyznają mi rację i po kolejnej pół godzinie dwie podjudzaczki wysiadają. Tylko, że jest problem, bo namówiły do wyjścia jeszcze trzy osoby spośród naszej grupy biegaczy. Sytuacja patowa. Nie stać nas, by płacić za puste miejsca więc jedziemy na inny postój autobusów i tam czekamy, aż ktoś jeszcze do nas dołączy. Jesteśmy pod wrażeniem spokoju i opanowania kierowcy. Nie do pomyślenia taka sytuacja w Polsce. Kierowca o imieniu Naftal jedynie się uśmiecha, bo twierdzi, że to jest biznes i on rozumie, że nie każdy ma tyle pieniędzy, by wybrać jego firmę. Nie mając innego wyjścia jak czekać, aż autobus się zapełni zapraszamy całą ekipę biegaczy wraz z kierowcą na herbatę. I tu kolejny szok. Naftal nalewa sobie herbatę ze szklanki na spodek i z niego pije! Pękamy ze śmiechu i niedowierzania. Robi tak, by szybciej ostudzić gorący napój. Yacool rozkminia z Danielem, gdzie można znaleźć najlepsze ciała do biegania, pada na Sudan Pd, podobno to stamtąd wywodzi się plemię Kalenjin. Ponadto są też dowody na to, że na egipskich malowidłach czarne, smukłe postacie to właśnie lud Kalenjin.
8:00 wyjazd ze stacji autobusowej do Tanzanii.
12:00 przyjazd na granicę tanzańską, szczepienie i procedury wizowe. Trzeba odwiedzić kilka okienek zanim otrzyma się wizę. Niemiła niespodzianka, bo szczepienie przeciwko żółtej febrze, które miało nas kosztować 10 usd/os według zapewnień Nelsona kosztowało 50 usd za każde z nas… Takie są stawki dla mzungu. Wyboru nie było, więc daliśmy się ukłuć. Na szczęście szybko i bez bólu, póki co bez skutków ubocznych.
16:30 przyjazd pod podnóże Kilimandżaro, w okolice miejscowości Moshi. Tam czekał już na nas Nelson, organizator niedzielnych biegów. Hotel okazał się totalną dziurą, bez bieżącej wody (zamiast tego wiadro z zimną wodą i kubek do polewania się) i prądu. Kategorycznie odmówiliśmy pozostania w takich warunkach, mimo kosztu jedynie 12 usd/noc. Zaczęliśmy Nelsona atakować za te wszystkie wpadki, cenę szczepienia na granicy też on mi sprawdzał. Chłopak nie do końca widział problem, ale poszedł poszukać innego lokum. Znalazł po drugiej stronie ulicy, większy, z czystą łazienką i bieżącą wodą no i prądem, by móc podładować sprzęty. Właśnie przed chwilą brałam prysznic, zimny, ale było mi już wszystko jedno. Dla reszty ekipy bezskutecznie chcieliśmy wynegocjować wzięcie prysznica u nas w hotelu. Pani o bardzo poważnej i ponurej twarzy absolutnie się na to nie zgodziła. Ekipa natomiast odparła, że dla nich to nie problem. Nelson powiedział, że dostaną za to kolację, tak przynajmniej go z Jackiem zrozumieliśmy. Skończyło się na tym, że wynegocjuje im dobrą cenę za posiłek. Ech. Nie podoba nam się takie zachowanie, niestety nie ufamy mu. Zobaczymy co przyniesie jutrzejszy dzień. Tuskera tu nie mają, ale mają za to piwo Kilimandżaro i niegazowaną wodę też o tej nazwie.
Jeszcze parę spostrzeżeń z podróży. Droga z Iten do Nairobi to istna masakra, kierowcy jeżdżą jak wariaci, jezdnia ma fatalną nawierzchnię, jest bardzo niebezpiecznie. Dopiero około 50 km za Nairobi sytuacja trochę się polepsza. Im bliżej granicy z Tanzanią, tym mniejszy ruch i lepsza droga. Zamiast samochodów z naprzeciwka częściej spotykaliśmy na tym odcinku stada krów, owiec czy osłów. Przejeżdżaliśmy dziś przez rozległe obszary zamieszkałe przez Masajów. Mijaliśmy kobiety, mężczyzn i dzieci ubranych w tradycyjne stroje z pasterskimi patykami w rękach. Widzieliśmy też na sawannie parę strusi. Ziemia z czerwonej zrobiła się blado brązowa i beżowa. Koryta rzek i strumieni były zupełnie wyschnięte. Największa różnica w stosunku do Kenii, to spokój na drodze, kierowcy jeżdżą znacznie spokojniej i bezpieczniej, przynajmniej nasz Naftal tak prowadził. W mieście Arusha, wielkością pewnie zbliżonym do Eldoret dużo zieleni, kwitnących drzew. Dużo mniejszy hałas i bałagan. Jest tu czyściej i spokojniej, przyjemniej.
No i śnieg na szczycie Kilimandżaro, choć z każdym rokiem podobno jest go coraz mniej. Jutro planujemy wstać o świcie, by mu się przypatrzeć w porannym świetle. Potem jedziemy do Kilimandżaro, na spotkanie z organizatorami biegu. W planie też podjechanie do miasteczka Moshi, jak starczy czasu. Biegacze mają się jutro regenerować i odpoczywać.