Sycylia na weekend (2)
E T N A
Z samego rana udałyśmy się na Piazza Pappa Giovanni XXIII skąd odjeżdżał autobus na Etnę. Byłyśmy przekonane, że tak jak ostatnio bilet kupimy u kierowcy. Do stojącego na przystanku autobusu ustawiła się już długa kolejka turystów. Autobus odjeżdża na Etnę tylko raz dziennie. Spanikowałyśmy, gdy okazało się, że bilet należy kupić w kasie. Niestety takowej nigdzie nie było w zasięgu wzroku. W końcu ktoś wskazał nam uliczkę odchodzącą od placu, gdzie w mało oznakowanym lokalu mieściła się kasa tego przewoźnika. Kupiłyśmy bilet w dwie strony i biegam wróciłyśmy na przystanek. Na szczęście okazało się, że były podstawione dwa autobusy. Zajęłyśmy więc miejsca i po chwili ruszyłyśmy. Podróż trwa ok 2 godzin. Autobus po wyjechaniu z Katanii pnie się pod górę stromymi serpentynami. Drzewa z czasem ustępują krzewom, a potem krajobraz staje się istnie księżycowy.
Masyw wulkanu jest olbrzymi i cały czas się zmienia poprzez wybuchy. W tym roku byłam także na Wezuwiuszu, ale Etna to zupełnie inna liga. Do tego cały czas się z niej dymi, a w lipcu br miała miejsce całkiem mocna erupcja. Przed dojechaniem do celu wsiadł do autobusu naganiacz wycieczek zorganizowanych, podczas których z przewodnikiem można było spacerować po wulkanie. Był na tyle przekonujący, pokazywał różne trasy i miejsca do których dzięki temu dotrzemy, że ostatecznie postanowiłyśmy skorzystać z tej opcji. Po dojechaniu na miejsce była chwila przerwy na szybką kawę oraz najsmaczniejsze na świecie croissanty z nadzieniem pistacjowym.
Po chwili podjechał po nas mniejszy busik, którym osoby zdeklarowane na wycieczkę z przewodnikiem zostały przewiezione na inny parking. Mieściła się tu mała budka, w której należało podpisać oświadczenie i zapłacić. Każdy z uczestników dostał kask, dodatkowo osoby, które nie miały górskiego obuwia obowiązkowo musiały założyć buty organizatora. Były to używane buty za kostkę/ trapery, do których dostałyśmy po parze nowych skarpet. Później w sumie ucieszyłyśmy się z tego rozwiązania, bo nasze sportowe buty z pewnością mocno by ucierpiały, a dodatkowo byłoby to ryzykowne dla kostek. Nasza grupa licząca kilkanaście osób dostała swojego przewodnika, który kilkukrotnie nas policzył po czym udaliśmy się wszyscy do kolejki wyciągu. Stacja początkowa kolejki znajduje się na wysokości 1900 m n.p.m. Początkowo miałyśmy ochotę wspinać się na piechotę do wysokości 2500 m n.p.m. i tam zacząć właściwe oglądanie wulkanu. Ale zorganizowana wycieczka nie przewidywała takiej opcji. Z perspektywy czasu myślę, że to dobrze. Z okien wagonika widziałam mozolnie pnących się pod górę pojedynczych ludzi. Trasa nie jest łatwa, bo idzie się po usypującym się spod nóg żwirze i piasku wulkanicznym. Do tego jest się poniżej poziomu chmur i nie ma widoku na szczyt Etny.
Po kilkunastu minutach dotarłyśmy na stację górną kolejki. Z tego miejsca można zwiedzać Etnę z pokładu specjalnego autobusu – na olbrzymich kołach, na własną rękę, bądź podążając za przewodnikiem. Nasz guide, na oko 55+, miał niezłą kondycję. Był wulkanologiem z wykształcenia i alpinistą. Po Etnie oprowadza grupy latem od 17 lat, w zimie jest instruktorem narciarskim we włoskich kurortach. Od razu narzucił mocne tempo, prowadząc nas po polach lawy. Co kilkanaście minut robił przystanek i czekał, aż wszyscy dołączą. Jedna z turystek odpadła już na samym początku marszu. Okazało się, że bardzo źle znosiła wysokość ponad 2 500 m n.p.m. Miała problemy z oddychaniem, zawroty głowy i wymioty. Nasz przewodnik wskazał nam inną grupę, do której mieliśmy dołączyć, a on tymczasem zawrócił i sprowadził kobietę pod wyciąg. Zanim my dołączyliśmy do drugiej grupy on już na nas tam czekał!
Guide bardzo dużo opowiadał nam o Etnie – czym było podłoże, po którym aktualnie szliśmy i o ostatnich erupcjach. Pokazał nam korytarz, głęboki i szeroki na około 3-4 metry, którym latem płynęła lawa. Lawa miała prędkość płynącej rzeki, ok 2-3 km/h i temperaturę bliską 1000 stopni C. Widziałyśmy także mniejsze kratery, skąd nadal zionął żar, ale które były już nieczynne. Podobno na Etnie jest aż 270 kraterów! Na szczęście miejsce, z którego raz nastąpi wybuch zamyka się raz na zawsze i więcej erupcji z niego już nie będzie. Dlatego najbezpieczniejszym miejscem na wulkanie jest jego wygasły krater. Po około 2 godzinach zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Byliśmy na wysokości ok 3 000 m n.p.m. Przy szybkim marszu dało się odczuć niedobór tlenu. W najwyższym punkcie Etna ma wysokość 3 340 m n.p.m. Na sam szczyt wejść nie można, jest to rejon niebezpieczny. Etna cały czas jest czynnym wulkanem. Podczas naszego spaceru następowały małe erupcje w zasadzie co kilkanaście minut. Przewodnicy na bieżąco kontaktowali się z sobą poprzez walkie-talkie. Pytanie czy w przypadku nagłego większego wybuchu zdołalibyśmy szybko oddalić się na bezpieczną odległość…Urządziliśmy sobie mały lunch, a w tle mieliśmy widok na dymiącą Etnę. Problemem był jedynie brak toalet, czy choćby drzewka/ krzaka, za którym można by było zrobić siku.
W naszej grupie były dwie azjatyckie turystki – prawdopodobnie matka z córką, z Chin lub Korei. Na wycieczkę wybrały się z wielkimi pluszowymi małpami. Najpierw niosły je na rękach, później przewiązały się chustami i tam wsadziły swoje małpy niczym dzieci. Nie mam pojęcia czemu miało to służyć? Jakiś challenge? Gdy po raz kolejny odłączyły się od grupy i poszły za innym przewodnikiem w innym kierunku nasz guide nie wytrzymał i ostro je opieprzył. Później pod nosem mruknął, że z Chińczykami są zawsze problemy. Ostatni etap naszej wycieczki mieliśmy pokonać biegiem. Przewodnik najpierw nam wytłumaczył jak i dlaczego tak właśnie trzeba zbiegać z góry, a potem chwycił jednego z uczestników grupy i zaczął z nim szybko biec na dół. Myślałam, że się wygłupia. Ale usypujący się spod stóp żwir i piasek faktycznie nie pozwałam na inny sposób pokonania tej trasy. Idąc na wprost zakopywało się po kolana, idąc bokiem można było wpaść w poślizg i zjechać. Najlepszą opcją był bieg prosto na dół, świetna zabawa, ale i trening dla nóg. Mocno popracowały pośladki i czworogłowe ud 😉 Wulkaniczny piasek miałyśmy w oczach, nosach, zębach.
Na dole wsiadłyśmy ponownie w wagonik kolejki i zjechałyśmy na parking. Autobus do Katanii odjeżdżał o godzinie 16. Po niecałych dwóch godzinach byłyśmy w naszej miejscowości. Ponownie doceniłyśmy doskonałą lokalizację wynajmowanego mieszkania. Szybki prysznic i wymarsz na miasto. Kolacja ponownie była przepyszna! Atmosfera starówki sprzyjała dobrej zabawie. Popróbowałyśmy różnych smaków. Zdziwiło nas podanie do kieliszka słodkiego wina i najbardziej znanego sycylijskiego ciastka – cannoli – słonych przekąsek i oliwek…