Ruiny Gede
Na śniadanie zrobiliśmy z yacoolem michę sałatki owocowej. Owoce są tu pyszne, jeszcze słodsze niż w Iten. Objadamy się ananasami, mango, bananami, papajami i marakujami, o które trudno było w tym roku w Iten.
Na niebie od rana było trochę chmur, postanowiliśmy więc to wykorzystać i zrobić sobie wycieczkę. Chcieliśmy zobaczyć pobliskie ruiny Gede. Pojechaliśmy tam trójkołowymi podjazdami tuk-tukami. Są wolniejsze niż motorki i ze względu na małe kółka mocno w nich trzęsie. Ruiny oddalone są o około 15 km od Watamu. W połowie drogi nasz kierowca i drugi tuk-tuk, którym jechał yacool i Michał zatrzymali się na poboczu i zaczęli o czymś dyskutować w swahili. Nie chcieli powiedzieć o co chodzi, ale wiozący nas Mohamed śmiał się nerwowo. Wychyliłam się i zobaczyłam patrol policji przed nami, zatrzymujący pojazdy. Po chwili kierowca przyznał, że zapomniał wziąć z domu prawa jazdy. Drugi tuk-tuk odjechał, a my staliśmy pod drzewem. Mohamed zadzwonił niby do brata, który miał mu przywieźć dokumenty. Ponieważ wiem jak długo mogłoby to potrwać powiedziałam mu, że my bierzemy motorek, by dojechać do Gede, a on jak się ogarnie to może nas stamtąd odebrać. Nie wiem czy faktycznie zapomniał czy może w ogóle nie ma prawa jazdy…
Ponieważ jazda na motorze jest szybsza, czekaliśmy jeszcze na miejscu na chłopaków kilka minut. Oni po drodze kupili banany dla małp. Te gromadnie czekały przy bramie wejściowej, rzucając się dosłownie na wchodzących turystów, którzy mieli w rękach owoce. Bez ogródek wskakiwały na plecy, ramiona, głowę, brały banana i zeskakiwały. Na yacoola wskoczył największy osobnik, nasz przewodnik powiedział, że to był boss tego stada.
Przewodnik oprowadził nas po ruinach dawnego miasta opowiadając jego historię. Osada została założona w XI lub na początku XII wieku, okres prosperity osiągnęła w wieku XV. Żyło tu wtedy ponad 3000 mieszkańców. Miasto założone zostało prawdopodobnie przez Arabów z Omanu. Otoczone było murami, w jego centrum żyła bogata ludność, biedniejsi żyli na obrzeżach. Znajdowało się tam siedem meczetów, w jednym z nich – wielkim meczecie – nasz przewodnik pokazał nam jak dawniej imam bez użycia mikrofonu nawoływał do modlitwy.
Były tam też ruiny Wielkiego Pałacu, przybytku sułtana oraz innych mniejszych domów. Dziś teren porastają wielkie ponad 200 letnie baobaby i rocket tree – drzewa tak śliskie, że nawet małpy się na nie nie wspinają. Przewodnik powiedział nam, że jak komuś uda się wspiąć do połowy tego wysokiego drzewa to w nagrodę otrzyma Range Rovera. Kilka miesięcy temu przewalił się najstarszy z tutejszych baobabów. Miał około 350 lat. Legenda głosiła, że jak mężczyzna okrążył drzewo siedem razy, to stawał się kobietą, a kobieta mężczyzną. Mhm, drzewo runęło i już tego nie sprawdzimy. Wewnątrz murów miejskich była też studnia. Nazywana obecnie „supermarketem”, a to dlatego, że nachylający się nad nią turyści gubią z głów czapki i okulary, które spoczywają na jej dnie.
Miasto wyludniło się w XVII wieku. Powodów mogło być kilka. Skończyły się zasoby słodkiej wody w studni, ataki zbrojne innych plemion, czy pojawienie się Portugalczyków i chorób, które zabijały lokalną ludność. Gede w czasach swojej świetności w XV wieku było tak ważnym ośrodkiem handlu jak dziś Mombasa. W muzeum, które znajduje się nad terenie ruin można zobaczyć odkopane tu chińskie wazy, narzędzia czy biżuterię. Są też rekonstrukcje mebli, typowych dla kultury swahili. W muzeum znajduje się także szkielet wieloryba, który kilka lat temu ocean wyrzucił na brzeg w pobliskiej miejscowości Kilifi. Ciekawe miejsce i warte odwiedzenia przez osoby, które lubią powiew historii.
Na plażę poszliśmy późnym popołudniem. Słońce nie było już wtedy tak intensywne. Poczekaliśmy do jego zachodu. Nie jest jednak tak spektakularny jak nad naszym Bałtykiem.