Pakistan – NANGA PARBAT

 

No to zaznaliśmy lekkiego hardcoru. W nocy -9 stopni, co przy nieszczelnych, drewnianych domkach i braku ogrzewania dało nam się we znaki. Warunki mamy dość spartańskie. Mój zegarek wariuje, a body battery nie podnosi się po nocy do więcej niż 20/100 i spada niemal do minimum przy wieczornych powrotach na kwaterę. W łazience nie przemogłam się, by się rozebrać i wziąć prysznic. No trudno, od kilkudniowego brudu jeszcze nikt nie umarł.
Zjedliśmy proste śniadanie, chapati, omlet, tosty z dżemem i miodem. Wypiliśmy po nesce i ruszyliśmy w trasę.
Widok za oknem naszego guesthouse obłędny! Nanga Parbat, trzeci najwyższy ośmiotysięcznik w Pakistanie i czwarty najwyższy na świecie (z 14) był niemal na wyciągnięcie ręki. To się nazywa one milion view.

Celem na dziś było dojście do bazy pod Nanga Parbat. Po drodze czekały na nas liczne punkty widokowe, na lodowiec, Nangę i inne szczyty. Ruszyliśmy z polany Feary Meadows, na wysokości ok 3300 m npm. Sam szlak jest całkiem łatwy. Po drodze zatrzymywaliśmy się na pięknie położonych polanach. Są na nich drewniane domki, które w sezonie można wynająć. Teraz sezon się kończy i domki stoją puste. Cisza i spokój obłędne. To uroki podróżowania poza wysokim sezonem. Jednocześnie przepiękne, bezchmurne niebo i w słońcu całkiem ciepło.
Na jednej z polan nasi przewodnicy włączyli lokalną muzykę i zaprosili do wspólnego tańca.

Po około 3h trekkingu doszliśmy do punktu widokowego na lodowiec schodzący ze zboczy Nanga. Prawdę mówiąc najładniejszy widok na górę był z polany poniżej. Tu szczyt przesłaniał wielki obelisk. Mimo to sesjom zdjęciowym nie było końca.
Następnie chętne osoby wyruszyły w dalszy trekking. Miałam w planie dojść do bazy. Jednak górskie, niby odpowiednie na śliską powierzchnię buty nie dawały rady. Nie miałam też kijków, wychodzi brak górskiego doświadczenia… Ścieżka prowadziła wąskim trawersem, była pokryta śniegiem, a miejscami lodem. Momentami szłam na czworakach bojąc się upadku. Doszłam do ok 3600 m npm. Z wysokością całkiem dobrze sobie radziłam, ale pokonał mnie strach przed upadkiem z góry. Stwierdziłam, że nie będę ryzykować. Zwłaszcza, że nasz guide powiedział, że czeka nas jeszcze 2h marsz. W rzeczywistości okazało się, że do punktu docelowego było ok 40 minut. Razem z koleżanką zawróciłam. Towarzyszył nam jeden z naszych guidów. Inny poszedł dalej z resztą ekipy. Jak nam potem powiedzieli do końca nie wiedzą, czy miejsce, do którego doszli, to faktycznie ta baza. O tej porze roku nic tam się nie działo, nie było nikogo, a i widok z polany niżej był lepszy.

Kiedy doszłyśmy z Magdą do polany pracujący tam mężczyźni wskazali ręką, że z Nangi schodzi lawina. Widok był przerażający. Zwłaszcza, że wiedziałyśmy, że gdzieś tam jest część naszej ekipy. Nasz guide Ali spojrzał ledwo przez ramię mówiąc, że nasi są bezpieczni. My byłyśmy mniej tego pewne. Ale po kilkukrotnym zapewnieniu nas i ogólnym braku przejęcia się lawiną przez kogokolwiek siedzącego na polanie uznałyśmy, że zapewne wiedzą lepiej.
Na polanie lokalsi poczęstowali nas herbatą, my w rewanżu ich batonami energetycznymi.
W drodze powrotnej dziwiłyśmy się, że wcześniej tak długi odcinek przeszliśmy pod górę. Weszliśmy do obozowiska Feary Meadows równocześnie z grupą, która doszła pod bazę. Zeszliśmy się z różnych stron.

Feary Meadows ma spektakularne pejzaże. W ciągu dnia można obserwować lokalsów galopujących po niej na mułach. Tylko teren dookoła jest dość chaotycznie zagospodarowany. Wszędzie walają się jakieś rusztowania i deski. W sezonie z pewnością jest tu tłoczniej, a będzie jeszcze bardziej, gdy powstaną kolejne domki…

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.