Chalkidiki – półwysep Kassandra

 

Oczywiście, że nie wytrzymałam bez sportu długo i jak wstałam rano, to poszłam pobiegać. Nie ma tu typowej nadmorskiej promenady, parku, czy lasu więc na googlu sprawdziłam, w którą stronę mogę pobiec. Coś tam znalazłam, wg googla trasa przeważnie płaska. No to chyba ktoś tu nie rozumie pojęcia „płaska”, albo „przeważnie”. Nie było ani tak ani tak 🤣 Ruszyłam dziarsko, ale po 200 metrach wyrósł podbieg niczym na górskim szlaku. Przeszłam do marszu, bo to w końcu miał być wakacyjny rozruch, a nie obóz przetrwania 😁 Po drodze mijałam nawet innych biegaczo chodziarzy. Dobiegłam pustą poboczną drogą do miasteczka i tam zawróciłam.
W mieszkaniu yacool czekał już na mnie z kawą i garnkiem (brakuje tu nam misek) sałatki owocowej. No, takie wakacje to ja rozumiem.

Ponieważ morze nie było idealnie gładkie u nas, a yacool zaplanował na dziś morderczy trening pływacki, postanowiliśmy, że pojedziemy poszukać innej plaży.
Trafiliśmy na fajną zatoczkę, ale przeszkadzał nam hałas agregatu i płaczące dzieci. W oddali widzieliśmy kolejną plażę. Poszliśmy do niej brzegiem morza. Tu było zdecydowanie bardziej kameralnie i cicho. Pewnie przez ceny leżaków… Ceny były wyokie i im bliżej morza tym drożej (50 EUR w pierwszej linii). Na naszej plaży w cenę wliczona jest wymagana daną kwotą konsumpcja, tu nie. Ale było tak gorąco, że nie chciało nam się już szukać innego miejsca. A tu było bardzo ładnie.
Yacool postanowił, że pójdzie tylko przestawić bliżej auto. Wiedziałam, że to się dobrze nie skończy. Poszedł inną drogą, jak się potem okazało bardzo naokoło. Nie wziął telefonu, a nie było go tak długo, że zaczęłam się denerwować. Że zszedł w tym skwerze na zawał… Wrócił wkurzony i zmęczony marszem w upale. Wiedziałam, że tak będzie.
Po treningu w wodzie mu przeszło. W wodzie trzeba tylko było tylko uważać na ryby, gdy się stało podpływały i gryzły. Jacka ryba użarła w stopę, innego gościa do krwi ugryzła w kostkę. Woda niesamowicie przejrzysta, więc jak pływałam i widziałam ładną rybkę, to przyspieszałam. Okazało się, że to ryby były najlepszymi trenerami, nie pozwalały na zbyt długie przerwy i podkręcały tempo.
W sumie zrobiłam sobie kilometr pływania, yacool dwa razy tyle. Wystarczyło, by trochę się zmęczyć.

Posiedzieliśmy na plaży do późnego popołudnia i postanowiliśmy pojechać na koniec półwyspu Kassandry. Droga prowadziła przez bardzo pagórkowaty krajobraz, wiła się stromo. Dookoła lasy, a właściwie bardziej busz. Cykady tak naparzały, że słychać je było przez zamknięte okna jadącego auta!
Minęliśmy tylko jeden porządny hotel, duży obszar ładnie zagospodarowanego terenu, idealnie zielona trawa, baseny, korty tenisowe (potem z ciekawości sprawdziłam ceny na bookingu, ok 600 EUR/ noc). Poza tym bardzo lokalnie i zupełnie pusto.
Dojechaliśmy do końca drogi. Stał tam mały kościółek, kilka zaniedbanych budynków i przyczep campingowych. Zacumowane stare łódki. Ale na wzgórzach budowały się nowe wille. Miejsce na pewno idealne dla osób, które będą chciały mieć święty spokój, z dala od wszystkich.

Zastanawialiśmy się przez moment czy wrócić tą samą drogą, czy trochę nadłożyć i pojechać na drugie wybrzeże. Pod tym względem jesteśmy z yacoolem tacy sami. Zawsze ciekawi tego, co jest dalej. Przecięliśmy nasz „palec” i ruszyliśmy wzdłuż południowo zachodniego brzegu. Trafiliśmy do małej wioski. Tu plaża była bardziej żwirowa, otwarta woda mniej spokojna. Ale klimat super lokalny. Znaleźliśmy knajpę z kolorowymi obrusami tuż przy plaży. Ja już byłam nieźle głodna. Czekaliśmy pół godziny, ale nikt się nami nie zainteresował więc poszliśmy dalej. Tu właściciel był zdecydowanie bardziej zapraszający. Zamówiliśmy i gdy już jedliśmy podeszło do nas włoskie małżeństwo, które siedziało stolik obok w poprzedniej knajpie. Facet zapytał, czy nie zostawiliśmy czerwonej torby. W pierwszej chwili powiedzieliśmy, że nie, ale on powtórzył czy aby na pewno nie miałam z sobą małej czerwonej torebki. I wtedy mnie olśniło, że tak! A w niej wszystkie dokumenty i pieniądze, karty!. Powiedział, że zostawił ją w barze tamtej knajpy. Ruszyłam tam biegiem. Kelnerka ucieszyła się, że po nią przyszłam, wewnątrz wszystko było.
Nie wiem jak ci Włosi nas znaleźli, bo z ulicy nie było widać, gdzie siedzimy, może wchodzili do każdego lokalu … Yacool odrzekł, że jesteśmy bardzo charakterystyczni, myślałam, że to przez moją urodę, ale on stwierdził, że to dzięki jego kolorowej koszuli i różowemu kapelusikowi 🤣
Wróciliśmy o zachodzie słońca do nas. Dziś niebo było pochmurne i nie byłoby szans na taki zachód słońca jak wczoraj. Ledwo weszliśmy do naszego mieszkania lunął deszcz. To się nazywa dobry timing.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.