RPA – trekking
Trekking szlakiem Św. Błażeja.
Rano pojechaliśmy na pobliskie Knysna Heads. To dwie majestatyczne skalne bramy u wejścia do laguny Knysna, jednego z najpiękniejszych miejsc na Garden Route. Z punktu widokowego roztaczał się spektakularny widok na turkusową lagunę i klifowe wybrzeże.
W XIX wieku wejście między Heads uchodziło za jedno z najtrudniejszych w tym regionie świata. Wiele statków, próbując dostać się do laguny, rozbiło się na skałach. Pstryknęliśmy mnóstwo kolejnych pięknych zdjęć. Ta podróż to zachwyty przyrodą każdego dnia.
Potem ruszyliśmy do Mossel Bay skąd zaczęliśmy trekking wzdłuż Oceanu, nadal Indyjskiego. Na wzgórzu stała zabytkowa latarnia morska. Poniżej była duża grota i tablica oznaczająca początek szlaku St. Blaize. Całość miała ok 13 km i prowadziła ścieżką z widokami na ocean. Trasa nie była technicznie trudna. W okresie jesiennym podobno przypływają tu wieloryby na rozród. Mimo wysiłków nie udało nam się żadnego dojrzeć.
Szlak w pewnym momencie przecinał pole golfowe. Weszliśmy przez bramkę, na ogrodzony teren. Strażnik miło z nami chwilę porozmawiał. Nudziło mu się wyraźnie. Nie ma tu za dużo do roboty.
Mijaliśmy graczy, chyba nie byli zbyt zadowoleni, że zakłócamy ich prywatność. Na terenie obiektu było mnóstwo eleganckich willi, z widokami za „one milion dollars”. Choć nawet milion by nie starczył, by kupić tu dom…
Pole ciągnęło się przez kilka kolejnych kilometrów. Na końcu kolejna bramka i strażnik. Parę osób było już zmęczonych upałem i dodatkowo pojawiły się problemy ze skurczami w nogach i przeciążonym kolanem. Ostatni odcinek prowadził stromo pod górę postanowiliśmy więc zawołać taksówki i podjechać nimi do głównej drogi, gdzie stał nasz kierowca Nico. No i wtedy utknęliśmy. Strażnik potwierdził, że zamówił taxi i że te przyjadą za 5 minut. Pięć minut trwało półtorej godziny.
Nico czekał już na nas kilkaset metrów dalej, na górze, ale nie mógł po nas podjechać, bo ulica była zbyt wąska na naszego busa i na dole, gdzie byliśmy nie dałby rady nawrócić.
Nam z kolei strażnik nie pozwolił iść do góry, ponieważ jest to teren prywatny i nikt, kto nie ma tu domu nie może chodzić pomiędzy i zakłócać prywatności właścicielom. Próbowałam różnych sposobów, by nas puścił, ale nic nie działało.
Na szczęście towarzystwo miało dobry humor, mieliśmy wodę i cukierki więc posiedzieliśmy w ładnych okolicznościach przyrody.
W końcu taxi przyjechały. Cena za podwózkę kilkuset metrową nie była szokująca. Z ulgą wsiedliśmy do naszego busa i pełni emocji ruszyliśmy dalej, w głąb lądu.
Jadąc do kolejnego miejsca na nocleg mijaliśmy spore slumsy. Z posiadłością, przez którą chwilę wcześniej maszerowaliśmy dzieliła je zaledwie droga szybkiego ruchu. Dysproporcje między bogactwem i biedą w RPA są olbrzymie…


















