Estepona i Casares

 

Dziś z założenia miał być taki typowy dzień lenia, bez wczesnego wstawania, planów działania etc.
Po śniadaniu poszliśmy pochodzić po naszym miasteczku, Esteponie. Tata wyczytał, że w nowszej części jest dużo murali. Na starówce natomiast uliczki, gdzie każda ozdobiona jest innym kolorem doniczek, a także tablice z fragmentami poezji, w tym Wisławy Szymborskiej. Ruszyliśmy więc niespiesznie na ich poszukiwania.

Estepona jest całkiem spora. Dużo tu bloków niższych i wyższych, całych osiedli prawdopodobnie z mieszkaniami głównie na wynajem, bo teraz świecą pustkami. I kolejne, które wciąż się budują. Aż trudno sobie wyobrazić jak tu jest w sezonie, gdy miasto zapełnia się turystami.

Minęliśmy nowszą część miasta i kilka z murali. Doszliśmy do jej bardziej zabytkowej, zdecydowanie ładniejszej części. Niewielkie placyki, ze sklepami i kawiarniami, fontannami. Faktycznie uliczki różniły się od siebie kolorami doniczek wiszących na ścianach ich budynków. Była uliczka z doniczkami w kolorze zielonym, niebieskim czy czerwonym. Znaleźliśmy też dom, na którego ścianie był fragment wiersza „Nic dwa razy się nie zdarza…”

Po tygodniu pobytu na Costa del Sol w końcu też nadarzyła się okazja i znalazł czas, by zamoczyć ręce w morzu. Wiatr niezmiennie porywisty, a fale olbrzymie. Woda zimna, ale nie lodowata. Piasek nas nie zachwycił, był raczej szary niż żółty jak nad Bałtykiem. Może to kwestia sztormu i braku słońca? Przeszliśmy pustą promenadą i po 2h wróciliśmy do naszego apartamentu.

Mi i tacie trudno było tak wysiedzieć, więc po godzinie obmyśliliśmy naprędce dalszy plan. Pojechaliśmy do leżącej w górach wioski Casares. To zaledwie pół godziny jazdy od Estepony. Fantastyczna kręta górska droga. Piękne widoki, gdzieniegdzie porozrzucane pojedyncze domki, dużo zieleni i przestrzeni. Tego właśnie mi tu trochę brakuje, przestrzeni. Jadąc na południe od Malagi w zasadzie trudno zorientować się, gdzie kończy się jedną miejscowość, a zaczyna kolejna. Jest to ciąg zabudowań, osiedli, apartamentów wakacyjnych.
Ale wystarczy dosłownie wyjechać kilka kilometrów w głąb lądu, w góry i krajobraz zmienia się zupełnie. Jak dla mnie na lepszy. Ten wyjazd był bardzo intensywny, w większości zwiedzaliśmy miasta, poza wypadem na górski szlak Caminito del Rey i moją szaleńczą eskapadą z Jankiem po ferracie.
Chętnie bym tu wróciła, ale już z nastawieniem na pochodzenie po licznych górskich szlakach i odkrywanie ukrytych w górach małych, malowniczych osad.

Casares jest właśnie takim miejscem. To typowa biała andaluzyjska wioska, położona na stromym zboczu, otoczona zielonymi górami. Wąskie, mega strome wybrukowane uliczki, białe fasady domów i oczywiście zamek na samej górze. Przeszliśmy całe miasteczko, zwiedziliśmy ruiny zamku i biały cmentarz na szczycie wzniesienia. Jest tu też tyrolka, którą można przejechać przez wąwóz, ale dziś była nieczynna (wg googla czynna jest tylko w niedzielę i tylko przez 2h).
Fajnie zwiedza się takie miasteczka bez turystycznego rwetesu. Sądząc po dużym parkingu u podnóża miasteczka, latem pewnie jest tu tłoczno.

W drodze powrotnej zrobiliśmy jeszcze kilka stopów na punktach widokowych. W Esteponie zaliczyliśmy wieczorny spacer do latarni morskiej i mariny. Zjedliśmy kolację w knajpie pełnej głośnych Anglików i powoli pakujemy plecaki. Jutro powrót do domu. Ale może w drodze na lotnisko coś jeszcze uda się zobaczyć 😉

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.