RPA – St Lucia
O świcie ruszyliśmy na morning safari. Wokół lodge, w której śpimy luzem chodzą dzikie zwierzęta. Na terenie parku żyje czwórka z Wielkiej Piątki, wszystkie poza lwem. Tym razem przemierzaliśmy teren parku po drogach gruntowych. Po kilkunastu minutach nasi kierowcy wypatrzyli rodzinę słoni. Podjechaliśmy całkiem blisko i przyglądaliśmy się samicy z jednym małym słoniątkiem i dwoma starszymi. W pewnym momencie jeden z podrostków uznał, że jesteśmy za blisko i zaszarżował na nas. Zbliżył się na kilka metrów do auta, zaryczał podnosząc trąbę i zawachlował uszami. Nasz kierowca zachował pełnię spokoju, wyjaśnił, że to typowe zachowanie młodych słoni, uczą się odstraszać. Nas nastraszył konkretnie.
Game safari trwało dwie godziny. Niestety ostatnie dwa tygodnie przyniosły ulewne deszcze i wiele dróg było nieprzejezdnych. Mimo to świetnie się bawiliśmy jeżdżąc po wertepach i wypatrując zwierząt, głównie antylop.
Podczas safari w jednym z aut złapaliśmy panę. Na szczęście w drugim z naszych aut były miejsca i upchnęliśmy się do jednego, którym wróciliśmy do obozowiska. Mieliśmy wesoły autobus 😉
Śniadanie, chwila relaksu i wyjazd do położonej nad oceanem indyjskim St Lucia. Drewnianym pomostem wśród namorzyn, a potem wydm, poszliśmy na szybki spacer nad ocean. Fale były olbrzymie.
St Lucia to mała mieścina, która słynie z hipopotamów, które po zmroku wychodzą na żer i przechadzają się ulicami. W ciągu dnia chowają się w wodach estuarium. Jest to teren parku narodowego, wpisanego na listę UNESCO. Żyje tu 800 hipopotamów i około 300 krokodyli. W wodach pływają też rekiny.
Mieliśmy świetnego sternika naszego stateczku, który przez cały 2h rejs opowiadał ciekawostki o tym miejscu i hipopotamach. Do przystani dopłynęliśmy krótko przed zachodem słońca. Przeszliśmy jeszcze uliczkami St Lucia, kupiliśmy kilka pamiątek i wróciliśmy do naszej lodge na noc.