RPA – Świat Zulusów
Dzień w Eswatini przywitał nas błękitnym niebem. Nasza lodge była pięknie położona, wśród bujnej zieleni z widokiem na Górę Skazańców… Wyrazisty szczyt jeszcze do niedawna (1968 roku) służył jako miejsce egzekucji skazanych, którzy podpadli królowi.
Eswatini jest monarchią absolutną, mimo, że mają obecnie parlament, to i tak król trzyma pełnię władzy. Panuje tu wielożeństwo, przy czym to mężczyzna może mieć wiele żon, kobieta tylko jednego męża. Nie inaczej jest i z królem, który ma obecnie 16 żon. Wybiera je podczas corocznego święta – Tańca Trzciny. Wtedy to młode singielki tańczą przed królową matką, a król ma prawo wybrać kolejną żonę. Każdej buduje potem osobny dom. I generalnie jest dość hojny dla swojej licznej rodziny. Milionowe społeczeństwo żyje w biedzie, co powoduje oczywiste niezadowolenie i ruchy opozycyjne.
Dzięki pięknej pogodzie mogliśmy podczas dzisiejszego przejazdu podziwiać widoki. Eswatini jest górzyste i zielone. Mijaliśmy uprawy lasów i plantacje trzciny cukrowej.
Przecięliśmy kraj po przekątnej. Dotarliśmy do granicy Eswatini i RPA. Pierwsza pieczątka wyjazdowa szybko wbita do paszportu. Na przejściu granicy do RPA czekaliśmy 1:15h. Było czynne tylko jedno stanowisko, a kolejka wjeżdżających utworzyła kręty wężyk wewnątrz sali obsługi. W końcu udało się uzyskać kolejny stempel w paszporcie i ponownie wjechaliśmy do kraju naszego guida Nico. Ewidentnie ucieszył go ten fakt 😉 Cały czas nam powtarza jak bardzo kocha swój kraj, mimo problemów z którymi się zmaga.
Naszym kolejnym stopem była wizyta w wiosce Zulusów. Najpierw przed wejściem do ogrodzonej płotem wioski, jeden z jej mieszkańców uczył nas podstawowych zwrotów i odpowiedzi na pozdrowienia. Potem przewodniczka opowiedziała krótko o panujących zasadach. O tym, że najpierw faceci, potem kobiety. O podziale ról, o znaczeniu i różnicach w skórzanych tarczach, kobiecych ozdobach z koralików i noszonych strojach.
A potem zaczęły się śpiewy i tańce. I to przedstawienie wywołało gorące dyskusje do końca dnia. W skrócie: występujący przedstawicieli wioski wydawali się pijani, robiący sobie z nas jaja, i generalnie trudno było zrozumieć ich przekaz. Były momenty, gdy zdawało się, że przykładają się trochę do tańca, który mieli nam zaprezentować, ale po chwili przewracali się na podłogę i trudno było stwierdzić czy robili to ze zmęczenia czy dla hecy. Po skończonym show usiedliśmy na lunch. Rozgorzała dyskusja na temat tego co przed chwilą zostało nam pokazane. Czy takie miejsca mają sens czy nie. Nałożyły się na to okoliczności i historia kraju, po którym podróżujemy. Czy doświadczyliśmy słynnej dumy Zulusów, ich poczucia wyższości. Czy tak właśnie potraktowali Pieta Retiefa w XIX wieku – najpierw zgoda na zasiedlenie i uprawę zuluskich ziem, podpisany dokument, uczta, a następnie wybicie wszystkich w pień? Czy takie właśnie jest nastawienie 15 milionowej społeczności (spośród 63 mln) wobec reszty obywateli RPA? Czy tak na co dzień czuje się biała mniejszość, potomkowie pierwszych osadników, mieszkających tu od XVII wieku? Poprzedni prezydent Jacob Zuma, który był Zulusem przez wielu komentatorów jest nazywany wprost idiotą. Potrafił przebierać się w tradycyjne stroje i tańczyć na oficjalnych imprezach, gdzie było to zupełnie nie na miejscu. Nico twierdził, że w chwili wyboru na prezydenta nie umiał nawet czytać. Podczas swojej prezydentury dopuścił się wielu przestępstw, łącznie z gwałtem. Ciąży na nim około 200 zarzutów karnych, głównie o korupcję. Za jego dwóch kadencji kraj pogłębił się w kryzysie. Mimo to, dziś stoi na czele liczącej się partii politycznej Umkoto we Sizwe (Włócznia Narodu, MK) i głosi hasła typu „Afryka dla Afrykanów/ czarnych”.
Wiele wątpliwości, konsternacja, niesmak, ale też większe zrozumienie obu stron. Było to bardzo namacalne doświadczenie. A rozgorzała dyskusja pokazała, że chyba i konieczne dla lepszego poznania tego kraju i jego zawiłości.
W tych nastrojach i w smugach deszczu ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy w okolice Hluhluwe, gdzie spędzimy dwie kolejne noce. Tuż po przekroczeniu bramy obiektu wszędzie biegały antylopy, impale i niale. Stały przy szutrowych drogach niczym nasze owce na wsiach. Jedna z dziewczyn z naszej grupy miała urodziny. Był tort i lokalny szampan, pochodzący z winnicy z okolic Kapsztadu, która została założona w 1686. Miłe zakończenie emocjonalnego dnia.