Słowenia – jaskinie Szkocjańskie
Po pięciu nocach spędzonych w górach zamierzaliśmy przenieść się na wybrzeże słoweńskie. Nie jest ono długie, ma trochę ponad 40km, ale sprawdziłam, że jest tam kilka ładnych miejsc. W sam raz na zakończenie wakacji i chwilę relaksu.
Ale, że z reguły nie uznaję pustych przebiegów, chciałam by dzień naszego przemieszczania się także pozwolił nam na zobaczenie czegoś ciekawego.
Po drodze mieliśmy dwie jaskinie, Postojna i Szkocjanskie. Poczytałam o jednej i drugiej i mój wybór padł na Szkocjanskie. Jest ona wpisana na listę UNESCO, przez to wpływ człowieka na nią jest mniejszy. Janek nie widział większego sensu oglądania dwóch „dziur w ziemi”… Dlatego musiałam wybrać 😉
Zanim pojechaliśmy do jaskini zboczyliśmy jeszcze z trasy, by zobaczyć z zewnątrz zamek Predjamski Grad. Pierwotna fasada została zbudowana w XII wieku, zasłaniając wejście do jaskini, w której utworzono komnaty. Partie jaskini wykorzystywane przez zamek mają połączenie z rozległym systemem korytarzy jaskiniowych, które położone są w większości poniżej zamku. W chwilach zagrożenia zewnętrznymi najazdami chroniła się tam okoliczna ludność wraz ze swoim dobytkiem i inwentarzem. W XV wieku zamek był siedzibą legendarnego barona-rozbójnika Erazma Lüggera, który – jak Janosik i Robin Hood – grabił przejeżdżające w pobliżu kupieckie karawany, a łupy rozdawał biednym. Baron skończył marnie – zabity kulą armatnią będąc w latrynie… ( Podczas trwającego rok oblężenia zamku przez wojska austriackie zdradził go ponoć jeden z podwładnych, oświetlając lampą miejsce, gdzie baron przebywa i gdzie mają celować wrogowie).
Po zamku przyszła pora na jaskinię. Nie wiem czemu byłam przekonana, że wejście do niej mamy zabookowane na 14:30. Byliśmy z pół godzinnym zapasem, ale gdy wyciągnęłam bilety w punkcie informacji pytając o miejsce zbiórki okazało się, że jest na nich godzina 14. Czyli za 3 minuty 🙂 Dobrze, że nie przegapiliśmy, bo jaskinia okazała się jedną z największych atrakcji jakie w życiu widziałam. Prawdziwy cud natury. Spod informacji grupą liczącą na oko ponad sto osób przeszliśmy około kilometra do górnego wejścia. Tam było już kilkoro przewodników i zostaliśmy podzieleni na mniejsze grupki.
Początkowo jaskinia była typowa, jej wnętrze stanowiły olbrzymie groty, w nich stalaktyty, stalagmity i stalagnaty, czyli coś co znaliśmy już z innych jaskiń. Ta część nazywała się „silent cave”, czyli cichą jaskinią. W połowie trasy doszliśmy do „noisy cave”, czyli głośnej. I tu dopiero był efekt wow. Olbrzymi kanion, w jego dole głośno huczała podziemna rzeka. Ściany kanionu od poziomu wody wznosiły się na ponad 100 metrów w górę. Przewodniczka powiedziała nam, że ta część którą zwiedzamy jest trzy razy mniejsza od dalszej części kanionu, który mogą eksplorować jedynie speleolodzy.
Aż trudno mi sobie wyobrazić coś trzy razy większego niż to co widzieliśmy. Ponieważ jaskinia jest skąpo oświetlona, by jak najbardziej ograniczyć wpływ człowieka, miejscami przewodniczka świeciła latarką na ściany kanionu ukazując pierwotne szlaki wytyczone przez pierwszych odkrywców jaskini, 200 lat temu. Niesamowite jak oni tego dokonali biorąc pod uwagę sprzęt jakim wtedy dysponowali. W tamtym czasach podczas budowy 12 km szlaku na przestrzeni lat zginęły zaledwie dwie osoby.
Odkrywcy jaskini głośnej nie wiedzieli wtedy o istnieniu jaskini cichej, wyżej położonej. Wynikało to z faktu, że dostępu broniła woda, załamania kanionu, a przede wszystkim ograniczone światło, którym wtedy nie byli w stanie doświetlić ścian czy sklepienia. Podczas zwiedzania przechodzi się przez most zbudowany nad płynącą w dole rzeką. Poniżej widzieliśmy resztki poprzedniej konstrukcji, która została zniszczona podczas ulewnych deszczy, gdy woda w jaskini podniosła się o 90 metrów w zaledwie dwa dni. Wąskie ujście jaskini, nie nadążało z opróżnianiem wody. Obecnie trwają prace naprawcze dawnego szlaku. Na końcu jaskini widzieliśmy też nietoperze, które były całkiem aktywne mimo dnia (podobno mają młode, a jak dzieci głodne to wiadomo czy człowiek czy nietoperz nie pośpi… 😉 )
W jaskini nie można robić zdjęć. Można jedynie w drodze powrotnej. W zależności od wybranej trasy powrotu do parkingu, ścieżka może być krótsza lub dłuższa. Opcja trzecia jest najdłuższą i zarazem najciekawszą. Oczywiście tą właśnie wybrałam. Tu też można podziwiać płynącą kanionem rzekę, tworzącą miejscami małe wodospady, różnorodną roślinność, ponownie przechodzi się też przez inne części jaskini i jamy – ale wszystko już w mniejszej skali. To co mogłam uchwycić na zdjęciach to zaledwie ułamek tego co widzieliśmy. Nawet Janek stwierdził, że jaskinia zrobiła na nim wrażenie. A nawet przebiła canonying i rafting 😉
Po tych wszystkich emocjach ruszyliśmy dalej w kierunku wybrzeża. Na ostatnie dwie noce zatrzymaliśmy się w miasteczku o ładnej nazwie – Koper. Fajny włoski klimat, tylko znacznie ciszej i spokojniej niż na włoskim wybrzeżu w szczycie sezonu.