Cypr – Nikozja

 

Jankowi bardzo zależało, by pojechać do Nikozji. A, że jemu nie często na czymś bardzo zależy, to się zgodziliśmy. W zasadzie z naszego Limasol, to było godzina z kawałkiem jazdy autostradą.
Historia Cypru jest bardzo burzliwa i krwawa. Cypr odzyskał niepodległość w 1960r, wcześniej od 1925 r. był kolonią brytyjską. Kolejne lata to okres burzliwych walk między społecznością grecką i turecką, która rości sobie prawa do wyspy.
Stolica Cypru pozostaje jedyną na świecie podzieloną stolicą, z częścią północną (turecką) i częścią południową (grecką), oddzielonymi od siebie zieloną linią, strefą zdemilitaryzowaną utrzymywaną przez ONZ. Niewielu używa terminów „Nikozja Północna” i „Nikozja Południowa”. Już po pewnym podziale stolicy w 1964 roku, nastąpiła późniejsza turecka inwazja, która w 1974 r. ostatecznie podzieliła miasto na pół. Rezultatem starć były masowe przesiedlenia ludności greckiej i tureckiej oraz masowe gwałty i grabieże obydwu stron. Według oficjalnych danych zginęło 8 tys. cywilów, a 180 tys. Greków opuściło swoje domostwa.

Turcy cypryjscy uważają północną część Nikozji za stolicę nieuznawanego na arenie międzynarodowej (a jedynie przez Turcję) państwa znanego jako Cypr Północny.
Zbliżając się do miasta, na zboczach gór widać wielką turecką flagę.
Zaparkowaliśmy auto tuż przy przejściu granicznym i na turecką stronę przeszliśmy pieszo. Wystarczyło jedynie okazać dowód osobisty. Pomiędzy granicami znajdował się fragment kilkusetmetrowy „zielonej strefy” otoczony zasiekami z drutu.
Przeszliśmy przez dawne mury okalające stare miasto i weszliśmy do ścisłego zabytkowego centrum. Poszukaliśmy kawiarni ze stolikami na słońcu i zamówiliśmy kawę. Obsługiwał nas przemiły chłopak, z Pakistanu 🙂
Posiedzieliśmy dłuższą chwilę łapiąc witaminę D i słuchując nawoływań muły. Szczerze mówiąc trochę zawodził. Pamiętamy wezwania do modlitwy na Lamu, w Kenii, były zdecydowanie bardziej melodyjne.
Pochodziliśmy trochę wąskimi zabytkowymi uliczkami. Położony centralnie Meczet Selima, dawniej gotycka katedra z XIII wieku, aktualnie był w trakcie renowacji. Janek zjadł tureckiego kebaba i mogliśmy ruszać dalej.

Z Nikozji pojechaliśmy do Larnaki. Byłam ciekawa miasteczka i żerujących przy słonym jeziorze różowych flamingów. Były jedynie mewy, które z daleka nas zwiodły. Jezioro w dużej mierze wyschnięte, a piasek błyszczał w słońcu na różowo.
Po kilku minutach jazdy byliśmy na piaszczystej miejskiej plaży. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Zdecydowanie jedyne co mi tu przeszkadza, to zbyt krótkie grudniowe dni.
Wciągnęliśmy co nieco i podjechaliśmy jeszcze na spacer po zabytkowej części Larnaki. Wcześniej w internecie, na głównym placu widziałam zawieszony olbrzymi księżyc. Ale ta inscenizacja została już niestety zdemontowana. Teraz w tym miejscu rozstawione były budki z jedzeniem, scena i muzyka, bynajmniej nie kolędy świąteczne. W końcu zjadłam swoje pierwsze w życiu pieczone kasztany! Fajny, słodki smak, w konsystencji podobne do pieczonych na ognisku ziemniaków.
Po 17 było już zupełnie ciemno. Na molo z daleka błyszczała wielka czerwona bombka, a nad promenadą zawieszone świąteczne światełka.
Kolejny intensywny dzień za nami. Jutro w planach plażing, ale nie tylko, bo znając nas dłużej niż godzinę leżąc na piasku nie wytrzymamy 😉

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.