Gdzie asfalt się kończy
Dziś zasmakowaliśmy prawdziwej Afryki. Lubię palcem po mapie wyznaczać sobie trasy wycieczek i ustalać plan działania. Mam to chyba po moim tacie. Tylko, że po dzisiejszym dniu wiem już, aż za dobrze, że Afryka rządzi się swoimi prawami. A zwłaszcza podróżowanie po niej… Upatrzyłam sobie na mapie miejscowość w rejonie Marakwet o nazwie Tot. Jest to region wysokich gór, z wzniesieniami dochodzącymi prawie do 3400 mnpm. Z mapy wynikało, że odległość do tej miejscowości z Iten jest porównywalna jak do Eldoret. Założyłam więc, że droga tam zajmie nam około godziny, drugie tyle na powrót, tam chciałam posiedzieć ze 3h, może wejść na jakiś niższy szczyt i na 16 spokojnie wrócić do Iten do St. Patrick’s School na umówione spotkanie z coachem Ianem. Plan zdawał się być idealny. Nastawiłam więc budzik na rano, zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy plecak, zabraliśmy kurtki. Pamiętaliśmy jak zimno było nam rok temu w bazie na Mt Kenya, na wysokości 3333 mnpm. O 9 rano byliśmy już na stacji matatu. Znaleźliśmy szybko auto, które jechało w pożądanym kierunku. Wcześniej jakiś chłopak mówił, że to daleka droga i proponował nam wynajęcie prywatnego auta za 50 usd. Uznaliśmy, że to zdecydowanie za dużo, nawet nie wzięliśmy takiej kasy ze sobą. Facet w matatu, a właściwie swego rodzaju pickupie dał nam cenę 5 usd za nas dwoje. Auto nie miało siedzeń, tylko ławki po obu bokach. Zapełniło się w miarę szybko. Jeden z pasażerów także stwierdził, że wybieramy się w daleką podróż. Powoli zaczęliśmy wątpić. Nawet wysiedliśmy z auta, ale wtedy wszyscy zaczęli nas przekonywać, że damy radę, że jak dojedziemy do Kapsowar, leżącego w połowie drogi, to tam pomogą załatwić nam prywatny samochód do Tot. Policzyliśmy szybko kasę, uznaliśmy że nam wystarczy i ruszyliśmy. Początkowo było zabawnie. W środku siedziało nas 12 osób więc każdy miał jako taką wygodę. Jednak matatu i tego typu pojazdy mają to do siebie, że zabierają każdego chce stoi przy drodze, nie bacząc na pojemność auta. Tak więc po przejechaniu może 2 km było nas już w środku 16 osób i 3 dzieci, przy wyraźnym napisie na aucie – 14 pasażerów. Mało tego, na dachu została przymocowana żywa owca… Ruszyliśmy dalej, co chwilę się zatrzymując, by zabrać kolejne osoby lub kogoś wysadzić. Za każdym razem, gdy wydawało mi się, że to już szczyt możliwości pojemnościowych, auto się zatrzymywało i wsiadał kolejny pasażer. W krytycznym momencie jechało nas 20 osób. Dwoje ludzi jechało na zewnątrz trzymając się drzwi, jeden siedział na dachu koło owcy.
Po przejechaniu 13 km, co zajęło nam 30 minut skończył się asfalt. Wjechaliśmy na szutrową, kamienistą i bardzo nierówną drogę. Nie trzeba było długo czekać, złapaliśmy panę. Wysiedliśmy więc pośrodku niczego, a kierowca zabrał się za zmianę koła. Całkiem sprawnie mu to poszło, widać że miał wprawę. Yacool fachowym okiem inżyniera sprawdzał jakość drutów w oponie! Nie miała w ogóle bieżnika. Mało tego, opona, którą właśnie założyli wyglądała niewiele lepiej. Do tego przy dokręcaniu śrub jedną ukręcili. Yacool wziął ją sobie na pamiątkę. Jedna widać było, że została ukręcona jeszcze wcześniej. Byłam lekko przerażona, bo koło trzymało się obecnie na 3 z 5 śrub. Z wielkimi obawami wsiadłam do auta. Siedząca obok kobieta widać dojrzała moje przerażenie w oczach, bo zaczęła mnie uspokajać mówiąc, że to nic takiego i tu jest to normalne. Yacool stwierdził, że pewnie oni widzą problem dopiero jak zostanie jedna śruba.
Droga stawała się coraz gorsza, a jazda coraz bardziej uciążliwa. Krajobraz zmieniał się z płaskiego w coraz bardziej pagórkowaty, ale trudno było nam go podziwiać. Ściśnięci niczym sardynki w puszce, z ograniczonym dostępem do powietrza zaczęliśmy żałować tego pomysłu. Dodatkowo jedno z dzieci zwymiotowało. Nastąpiła szybka ewakuacja z auta, by móc posprzątać wnętrze. Wykończona stwierdziłam, że lepiej tu zostać i złapać jakieś auto powrotne. Dopiero teraz towarzysze podróży powiedzieli nam wprost, że podróż z Kapsowar do Tot zajmie nam 3h, mimo, że to tylko 50 km. Wiedzieliśmy już, że i tak nie osiągniemy dziś naszego celu. Kierowca zapewnił nas, że już prawie dojechaliśmy do miasta Kapsowar, że zostało nam pół godziny podróży i że lepiej jednak tam szukać auta na powrót. Ulegliśmy jego namowom. Faktycznie po pół godzinie dojechaliśmy do Kapsowar. Pokonanie całego 50 km odcinka z Iten zajęło nam prawie 3h. Byłam szczęśliwa, że w końcu możemy się rozprostować i pooddychać świeżym powietrzem.
Przeszliśmy się chwilę po tej miejscowości. Myślę, że tu widok białych nadal jest rzadkością. Wioska jest ładnie położona, pośród zielonych zboczy. W dole leży las deszczowy, przez który też jechaliśmy, w oddali widać było góry. Odsapnęliśmy trochę i zaczęliśmy szukać auta na powrót. Byliśmy pewni, że nie chcemy już jechać matatu, tylko zapłacić więcej, nawet dużo więcej i mieć prywatny przejazd. Jeden z kierowców stojących na placu zaoferował nam pomoc i dość szybko znalazł innego chłopaka, który po negocjacjach za 23 usd zgodził się zabrać nas do Iten. Miał na imię Jonathan, jechał jak szalony jakimiś skrótami, po krętych i wąskich drogach. Śmiał się ze mnie, gdy kilka razy bezwiednie wydałam z siebie okrzyk przerażenia, będąc pewna, że zaraz się zderzymy z autem z naprzeciwka. Mimo wszystko to była dobra decyzja, bo w Iten byliśmy po niespełna półtorej godzinie. Z radością zareagowaliśmy na asfalt, który pojawił się przed wjazdem do naszego miasta i na oznaki bardziej zaawansowanej cywilizacji.
Wysiedliśmy przy szkole St. Patrick. Wzięliśmy kontakt do naszego kierowcy, może jak przyjedziemy tu następnym razem, to wybierzemy się z nim w podróż do Tot. Ale wtedy inaczej to zaplanujemy. Wiemy już, że jak chce się jechać w konkretne miejsce i jeszcze coś tam zrobić, a do tego ma się ograniczony czas, to trzeba po prostu mieć kasę na wynajęcie prywatnego auta, a nie pakować się w podróżowanie matatu.
Poszliśmy do St. Patrick’s poszukać Iana. Co prawda byliśmy z nim umówieni na późniejszą godzinę, ale skoro już byliśmy w pobliżu to postanowiliśmy zajrzeć. Mieliśmy z nim zrobić dziś nasz trening koordynacyjny. Niestety Iana nie było, miał też wyłączony telefon. Byliśmy tak wykończeni podróżą, że nawet nas to nie zmartwiło. Pojechaliśmy do naszego hotelu i z ulgą położyliśmy się spać. I w tym momencie zadzwonił Ian. Przeprosił, że był niedostępny i potwierdził chęć spotkania dziś z nami. Umówiliśmy się na 17. Jednocześnie zadzwoniłam do Meshacka, by też przyszedł. Raz, że miał też pokazywać ćwiczenia, a dwa tłumaczyć na Kalenjin to co robi yacool.
Meshack czekał na nas punktualnie pod szkołą. Miał jakiś pakunek, powiedział, że to prezent, dla yacoola. Ale go zaskoczył! Dał mu oryginalną kurtkę reprezentacji Kenii, model z ubiegłego sezonu. Yacool był zachwycony. Zwłaszcza, że od samego początku jak tu jesteśmy bezskutecznie staramy się dostać takie rzeczy i wiemy jak o nie trudno. Meshack nie chciał od nas kasy za kurtkę. Po chwili na swoim motorze przyjechał Ian. Jeszcze raz nas przeprosił, że nie zastaliśmy go wcześniej. Poszliśmy na boisko i zaczęliśmy trening. Wszystko od początku, koordynacja w statyce, marszu i truchcie. Meshack pokazywał razem ze mną, Ian próbował. Szybko łapał ćwiczenia i wyczuwał różnice między tymi, które robił do tej pory. Yacool uświadomił go, że to co mu pokazał Australijczyk, i co my widzieliśmy na ich ostatnim treningu, to nie były żadne australijskie techniki, tylko typowe ćwiczenia z etiopskich rozgrzewek, z którymi filmików jest w necie pełno. Zaskoczyło go to.
Naszemu treningowi przyglądało się kilkunastu podopiecznych Iana, kilku też próbowało ćwiczeń. Na koniec yacool pokazał im jeszcze trening ekscentryczny. Ian jest bardzo bystry, sam odpowiadał co taki trening może dać biegaczom. Była też prezentacja skakania na skakance. To szło im kiepsko. Ian przyglądał się podczas ćwiczeń moim butom i dojrzał, że są jakieś inne. Miałam na sobie adidasy boost glide 7, z wyciętym plastikiem i zerwaną gumą z pięty. Ian przymierzył je i się w nich przebiegł. Był zaskoczony jakie są elastyczne, sam też biega w tym modelu. Po treningu przyznał, że ma głowę pełną nowych informacji i że potrzebuje i chce więcej spotkań z nami, by lepiej móc sobie wszystko przyswoić. Umówiliśmy się na wtorek u niego w szkole, być może wpadnie jeszcze do nas do hotelu na indywidualne spotkanie i rozmowę. Zarówno on jak i my mamy mocno napięte najbliższe dni.